Mój brat zajął moje mieszkanie i uważa, że to w porządku – historia o rodzinie, zdradzie i walce o sprawiedliwość

– To nie jest twoje mieszkanie, Marto. Przecież mama powiedziała, że mogę tu zamieszkać, dopóki nie stanę na nogi – głos Pawła odbijał się echem od pustych ścian salonu, w którym jeszcze niedawno stała moja kanapa. Teraz jej miejsce zajmowały kartony z jego ubraniami i komputer, na którym grał całymi nocami. Stałam w progu, ściskając klucze tak mocno, że wbijały mi się w dłoń.

Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Że po tylu latach walki o własną przestrzeń, po wszystkich kompromisach i ustępstwach, mój młodszy brat – ten sam, którego zawsze stawiano przede mną – po prostu zajął moje mieszkanie. I jeszcze miał czelność twierdzić, że to w porządku.

Wszystko zaczęło się po śmierci taty. Mama długo nie mogła się pozbierać, a ja starałam się być dla niej wsparciem. Paweł miał wtedy szesnaście lat i już wtedy wiedziałam, że jest jej oczkiem w głowie. Ja byłam tą rozsądną, tą odpowiedzialną. To ja chodziłam na zakupy, gotowałam obiady i pilnowałam rachunków. Paweł mógł wszystko – wracać późno do domu, nie odrabiać lekcji, nawet rzucić studia. Mama zawsze go tłumaczyła: „On jest jeszcze młody, daj mu czas”.

Kiedy mama poznała Andrzeja i wyszła za niego za mąż, wszystko się zmieniło. Nagle w naszym domu pojawiły się nowe zasady, nowy porządek. Ja miałam już wtedy dwadzieścia sześć lat i postanowiłam wyprowadzić się na swoje. Kupiłam kawalerkę na Pradze – niewielką, ale moją. Pracowałam ciężko w biurze rachunkowym, odkładałam każdy grosz. Byłam dumna z siebie.

Przez kilka lat żyłam spokojnie. Spotykałam się z przyjaciółmi, czasem z kimś randkowałam. Z mamą widywałam się rzadko – zawsze była zajęta Andrzejem albo Pawłem. Ale nie narzekałam. W końcu miałam swoje miejsce na ziemi.

Wszystko runęło pewnego listopadowego popołudnia. Zadzwoniła mama:
– Marto, Paweł ma kłopoty. Musisz mu pomóc.
– Co się stało?
– Wyrzucili go z pracy. Nie ma gdzie mieszkać.
– Ale przecież mieszka z tobą i Andrzejem.
– Andrzej nie chce go już u nas. Proszę cię, pozwól mu zamieszkać u siebie na jakiś czas.

Zgodziłam się – bo jak odmówić matce? Paweł miał zostać „na chwilę”, dopóki nie znajdzie pracy i nie wynajmie czegoś własnego. Minął miesiąc, potem drugi. Paweł nie szukał pracy. Całe dnie spędzał przed komputerem albo wychodził z kolegami na piwo. Zaczęły znikać moje rzeczy – najpierw kubki z kuchni, potem ręczniki z łazienki. W końcu moja kanapa wylądowała na OLX-ie.

– Paweł, co ty robisz? – zapytałam pewnego wieczoru.
– Przecież i tak chciałaś kupić nową – odpowiedział bezczelnie.
– To było moje! Bez mojej zgody!
– Przesadzasz.

Kiedy próbowałam rozmawiać z mamą, usłyszałam tylko:
– Marto, nie bądź taka samolubna. Paweł jest twoim bratem.

Czułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęłam nocować u przyjaciółki, bo nie mogłam już patrzeć na to, co dzieje się w mojej kawalerce. Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią.

W końcu postanowiłam działać. Poszłam do prawnika.
– Ma pani pełne prawo żądać opuszczenia mieszkania przez brata – usłyszałam.
Ale czy naprawdę chciałam ciągać własnego brata po sądach?

Tymczasem Paweł coraz bardziej rozgaszczał się w moim mieszkaniu. Zaczął zapraszać znajomych na imprezy. Sąsiedzi zaczęli się skarżyć na hałas.

Pewnego dnia wróciłam po pracy i zobaczyłam wybitą szybę w oknie balkonowym.
– Co tu się stało?!
– Spokojnie, naprawię – rzucił Paweł bez emocji.

Nie wytrzymałam:
– Wynoś się! To jest moje mieszkanie!
– Nie masz serca – odpowiedział tylko i zamknął się w pokoju.

Następnego dnia zadzwoniła mama:
– Jak możesz być taka okrutna? Przecież on nie ma dokąd pójść!

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: dla mamy zawsze będę tą silną, która sobie poradzi. Paweł zawsze będzie tym biednym chłopcem potrzebującym pomocy.

Złożyłam pozew o eksmisję. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Mama przestała się do mnie odzywać. Paweł napisał mi SMS-a: „Nigdy ci tego nie wybaczę”.

Czułam się jak potwór. Ale czy naprawdę byłam winna? Czy to źle walczyć o swoje?

Dziś siedzę w pustym mieszkaniu i patrzę na ślady po kartonach Pawła. Cisza boli bardziej niż krzyki podczas kłótni. Straciłam rodzinę – przynajmniej na jakiś czas. Ale odzyskałam siebie.

Czy warto było? Czy rodzina powinna być ponad wszystko – nawet ponad własne granice? A może czasem trzeba powiedzieć „dość”, nawet jeśli oznacza to samotność?