Miłość na ostatniej prostej: Czy warto było wszystko poświęcić?

– Tato, czy ty naprawdę zwariowałeś? – głos mojej córki, Magdy, drżał od gniewu i niedowierzania. Stała przede mną w moim ciasnym salonie na warszawskim Mokotowie, z rękami zaciśniętymi w pięści. Obok niej stał mój syn, Tomek, milczący, z twarzą jak z kamienia.

Patrzyłem na nich i czułem, jak serce ściska mi się w piersi. Chciałem coś powiedzieć, wyjaśnić, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. W głowie miałem tylko obraz Hanny – jej ciepłych oczu, dłoni, które tak delikatnie gładziły moje policzki, kiedy mówiła: „Stasiu, życie jeszcze się nie skończyło”.

– Magda, ja… – zacząłem niepewnie.

– Ty co? – przerwała mi ostro. – Chcesz oddać wszystko tej kobiecie? Po tylu latach? Po tym wszystkim, co mama dla ciebie zrobiła?

Zamknąłem oczy. Wciąż słyszałem w uszach głos mojej zmarłej żony, Zofii. Byliśmy razem ponad czterdzieści lat. Odeszła cicho, nagle, zostawiając mnie z pustką, której nie potrafiłem wypełnić przez kolejne dziesięć lat. Aż do dnia, kiedy spotkałem Hannę na ławce w parku Skaryszewskim.

Była wdową od kilku lat. Rozmawialiśmy o wszystkim: o polityce, o dawnych czasach, o dzieciach. Śmiała się z moich żartów i patrzyła na mnie tak, jakby widziała we mnie kogoś ważnego. Po raz pierwszy od śmierci Zofii poczułem się znów potrzebny.

Ale moje dzieci widziały w Hannie tylko zagrożenie. Podejrzewały ją o najgorsze intencje.

– Tato, ona chce twojego mieszkania! – krzyczał Tomek podczas jednej z naszych kłótni. – Przecież nawet jej nie znasz!

– Znam ją lepiej niż siebie samego – odpowiedziałem wtedy cicho.

Nie rozumieli mnie. Dla nich byłem tylko starcem, który stracił rozum. Każda rozmowa kończyła się awanturą. Magda przestała dzwonić. Tomek napisał mi SMS-a: „Nie licz na mnie więcej”.

Zostałem sam. Hanna próbowała mnie pocieszać.

– Stasiu, oni kiedyś zrozumieją – mówiła, głaszcząc mnie po ręce. – Daj im czas.

Ale czas mijał, a dzieci nie wracały. Nawet na ślub nie przyszli. W urzędzie stanu cywilnego byliśmy tylko my dwoje i świadkowie – sąsiadka Basia i jej mąż Janek.

Po ceremonii wróciliśmy do mojego mieszkania. Hanna upiekła szarlotkę. Siedzieliśmy przy stole i patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Nie żałujesz? – zapytała cicho.

Spojrzałem jej w oczy. Była piękna jak na swój wiek – siwe włosy spięte w kok, delikatne zmarszczki wokół ust.

– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Chciałbym mieć i ciebie, i dzieci.

Minęły miesiące. Hanna stała się dla mnie wszystkim: przyjaciółką, powierniczką, opiekunką. Ale każdego dnia budziłem się z nadzieją, że Magda albo Tomek zadzwonią. Że zapukają do drzwi i powiedzą: „Tato, przepraszamy”.

Zamiast tego dostawałem listy od prawnika Magdy: pytania o testament, o majątek, o to, czy zamierzam przepisać mieszkanie na Hannę. Czułem się jak przestępca.

Pewnego wieczoru Hanna znalazła mnie płaczącego w kuchni.

– Stasiu…

– Przepraszam – wyszeptałem. – Nie chciałem cię tym obarczać.

Przytuliła mnie mocno.

– Kocham cię – powiedziała tylko.

Wtedy zrozumiałem, że jestem rozdarty na pół. Z jednej strony miałem miłość i czułość Hanny; z drugiej – pustkę po utraconych dzieciach.

W święta Bożego Narodzenia siedzieliśmy przy stole tylko we dwoje. Patrzyłem na puste miejsca i czułem ból tak silny, że ledwo mogłem przełknąć kawałek karpia.

– Może powinniśmy do nich zadzwonić? – zaproponowała Hanna.

Pokręciłem głową.

– Oni już wybrali – powiedziałem gorzko.

Czas płynął dalej. Z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajałem się do myśli, że być może nigdy już nie zobaczę swoich wnuków. Że moje dzieci wymazały mnie ze swojego życia.

Ale czy mogłem postąpić inaczej? Czy miałem prawo do szczęścia po siedemdziesiątce? Czy miłość naprawdę jest winą?

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na zachodzące słońce nad Warszawą. Hanna robi herbatę w kuchni. Wiem jedno: życie jest krótkie i nieprzewidywalne. Ale czy warto było zapłacić tak wysoką cenę za odrobinę szczęścia?

Czy gdybym mógł cofnąć czas… wybrałbym inaczej? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a rodziną? Co wy byście zrobili na moim miejscu?