Miłość, która rozdarła rodzinę: wyznanie kobiety z Poznania

Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego, nie dzieci – to był krzyk mojej matki, która wbiegła do mojego mieszkania na Jeżycach, trzymając w ręku telefon. „Wiesz, co twój mąż zrobił?!” – wrzasnęła, a ja poczułam, jak serce zamiera mi w piersi. To był zwykły piątek, dzieci bawiły się w pokoju, a ja kończyłam gotować rosół na sobotni obiad. Ale po tym jednym zdaniu już nic nie było zwyczajne.

Mam na imię Renata. Mam 42 lata i przez większość życia byłam przekonana, że jestem szczęśliwą żoną i matką dwójki dzieci – Julki i Kacpra. Mój mąż, Tomasz, pracował jako kierownik magazynu w jednej z poznańskich hurtowni. Zawsze wracał późno, tłumaczył się nadgodzinami, a ja wierzyłam mu bezgranicznie. Może dlatego tak bardzo zabolała mnie prawda.

Matka rzuciła mi telefon na stół. Na ekranie widniało zdjęcie – Tomasz obejmujący młodą kobietę pod galerią handlową Avenida. Zamarłam. „To nie może być prawda” – wyszeptałam, ale matka tylko pokręciła głową. „Renata, otwórz oczy. On cię zdradza!”

Wtedy wszystko się posypało. Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Nie jadłam, nie spałam, nie potrafiłam spojrzeć dzieciom w oczy. Julka miała wtedy 14 lat i szybko wyczuła, że coś jest nie tak. „Mamo, czemu płaczesz?” – zapytała pewnego wieczoru, gdy myślałam, że już śpią. Skłamałam. Powiedziałam, że jestem zmęczona.

Nie miałam odwagi skonfrontować się z Tomaszem od razu. Próbowałam znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie – może to kuzynka? Może koleżanka z pracy? Ale w głębi duszy wiedziałam już wszystko.

W końcu zebrałam się na odwagę. Czekałam na niego do późna, siedząc w kuchni przy zimnej herbacie. Gdy wszedł do domu, spojrzał na mnie zdziwiony.

– Coś się stało? – zapytał.

– Musimy porozmawiać – odpowiedziałam drżącym głosem.

Podałam mu telefon z tym zdjęciem. Przez chwilę patrzył na ekran bez słowa. Potem westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie.

– Renata… To nie jest to, co myślisz.

– Naprawdę? – przerwałam mu z goryczą. – Bo wygląda dokładnie tak, jak myślę.

Zamilkł. Widziałam w jego oczach strach i wstyd. W końcu przyznał się do wszystkiego. Ta kobieta – Marta – była jego koleżanką z pracy. Romans trwał od kilku miesięcy.

– Przepraszam – wyszeptał. – Nie chciałem cię skrzywdzić.

Wyśmiałam go przez łzy. Jak można nie chcieć skrzywdzić i jednocześnie zdradzać dzień po dniu?

Przez kolejne tygodnie próbowałam ratować nasze małżeństwo. Chodziliśmy na terapię dla par w poradni rodzinnej przy ul. Głogowskiej. Ale Tomasz był coraz bardziej nieobecny duchem. Czułam, że walczę sama ze sobą.

Najgorsze przyszło później – rodzina Tomasza stanęła po jego stronie. Teściowa zadzwoniła do mnie pewnego wieczoru:

– Renata, przesadzasz! Każdemu może się zdarzyć chwila słabości! Pomyśl o dzieciach!

– Myślę o nich cały czas! – krzyknęłam przez łzy.

Moja własna matka też nie była wsparciem. Zamiast pomóc mi podnieść się po zdradzie, zaczęła wypominać mi błędy:

– Może za bardzo go kontrolowałaś? Może powinnaś była bardziej o siebie dbać?

Czułam się osaczona z każdej strony. Nawet przyjaciółka z pracy, Anka, zaczęła mnie unikać – jakby bała się zarazić moim nieszczęściem.

Dzieci cierpiały najbardziej. Julka zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać ze mną i z ojcem. Kacper zaczął mieć problemy w szkole – dostał uwagę za bójkę na przerwie.

Pewnego dnia Tomasz spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Zostawił mi tylko kartkę: „Przepraszam”.

Zostałam sama z dwójką dzieci i morzem pytań bez odpowiedzi. Musiałam znaleźć pracę na pełen etat – wcześniej dorabiałam jako księgowa na pół etatu w małym biurze rachunkowym na Wildzie. Teraz musiałam utrzymać rodzinę sama.

Każdy dzień był walką o przetrwanie: pobudka o szóstej rano, śniadanie dla dzieci, szybkie zakupy w Biedronce po drodze do pracy, potem powrót do pustego mieszkania i cicha kolacja przy stole dla trzech osób.

Najtrudniejsze były święta. Pierwsza Wigilia bez Tomasza była jak koszmar – dzieci milczały, a ja płakałam nad barszczem z uszkami.

Po kilku miesiącach zaczęły się plotki na klatce schodowej. Sąsiadka z naprzeciwka szepnęła mi kiedyś na schodach:

– Słyszałam, że Tomasz już mieszka z tą swoją…

Nie odpowiedziałam nic. Nie miałam już siły walczyć z opinią innych.

Minął rok od tamtego dnia. Dzieci powoli zaczynają wracać do siebie – Julka znalazła przyjaciółkę w nowej szkole średniej, Kacper zapisał się na piłkę nożną i coraz częściej się uśmiecha.

A ja? Wciąż budzę się czasem w nocy z poczuciem pustki i żalu. Próbuję poukładać swoje życie na nowo – chodzę na spacery nad Wartą, spotykam się z koleżankami z pracy na kawie w Starym Browarze.

Ale czasem nachodzi mnie pytanie: czy jeszcze kiedyś będę umiała zaufać drugiemu człowiekowi? Czy można odbudować siebie po takim upokorzeniu?

Może ktoś z was przeszedł przez podobne piekło? Czy naprawdę czas leczy rany? A może to tylko puste słowa?