Miłość, która przetrwała burze: Historia Elżbiety z podwarszawskiej wsi
Zanim jeszcze słońce wstało nad polami, usłyszałam trzask drzwi. To znowu matka wróciła z nocnej zmiany w piekarni – zmęczona, zła, z oczyma podkrążonymi jak u sowy. W kuchni już czekał na nią ojciec, który od kilku miesięcy nie mógł znaleźć pracy po zamknięciu zakładu w Pruszkowie. Siedział przy stole, dłubiąc w starej gazecie, a atmosfera była gęsta jak śmietana przed ubijaniem.
– Znowu nic nie zrobiłeś? – syknęła matka, rzucając torbę na podłogę.
– A co miałem zrobić? – odburknął ojciec. – Pracy nie ma, a ty tylko narzekasz.
Miałam wtedy dwanaście lat i już wiedziałam, że dzieciństwo to nie jest czas beztroski. Byłam najstarsza z czwórki rodzeństwa. Każdego ranka budziłam młodszych, szykowałam śniadanie i odprowadzałam ich do szkoły. W domu czekały obowiązki: pranie na tarce, obieranie ziemniaków, pilnowanie, by młodszy brat nie rozbił sobie głowy na podwórku.
W szkole byłam cicha i zamknięta w sobie. Nauczycielka matematyki, pani Gajewska, często powtarzała:
– Elżbieta, masz głowę do liczb. Szkoda, że nie masz warunków do nauki.
Ale ja wiedziałam swoje – musiałam być silna dla rodzeństwa. Ojciec coraz częściej zaglądał do kieliszka. Wieczorami słyszałam ich kłótnie przez cienką ścianę. Czasem matka płakała tak głośno, że sąsiedzi stukali w ścianę.
Pewnego dnia, gdy miałam piętnaście lat, ojciec po prostu zniknął. Zostawił nas bez słowa wyjaśnienia. Matka zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Pracowała po dwie zmiany, a ja przejęłam dom. Rodzeństwo patrzyło na mnie jak na drugą matkę.
– Ela, a tata wróci? – pytała mała Kasia.
– Nie wiem, kochanie – odpowiadałam, choć serce mi pękało.
Wtedy przysięgłam sobie: nigdy nie pozwolę, by ktoś mnie zostawił. Nigdy nie będę zależna od nikogo.
Skończyłam technikum ekonomiczne z wyróżnieniem. Dostałam pracę w sklepie spożywczym w sąsiedniej wsi. Tam poznałam Michała – wysokiego, ciemnowłosego chłopaka z Warszawy, który przyjechał do babci na wakacje. Był inny niż wszyscy chłopcy ze wsi: czytał książki, grał na gitarze i potrafił słuchać.
Pierwszy raz poczułam się ważna.
– Ela, jesteś wyjątkowa – mówił mi wieczorami nad rzeką.
Zakochałam się po uszy. Po roku oświadczył mi się pod starym dębem za domem babci. Matka była przeciwna:
– Warszawiak? On cię zostawi jak twój ojciec! Oni wszyscy tacy sami!
Ale ja byłam uparta. Wyszłam za Michała mimo sprzeciwu matki. Zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na obrzeżach Warszawy. Przez pierwsze lata było ciężko – Michał studiował zaocznie i pracował jako kurier, ja pracowałam w sklepie całymi dniami. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem.
Po dwóch latach urodziła się nasza córka – Zuzia. Michał był zachwycony, ale coraz częściej znikał wieczorami pod pretekstem pracy. Zaczęły się kłótnie:
– Michał, gdzie byłeś do drugiej w nocy?
– Pracowałem! Muszę zarobić na was!
Ale ja widziałam smsy od jakiejś „Agi” na jego telefonie. Zaczęłam podejrzewać najgorsze.
Pewnej nocy nie wrócił wcale. Zadzwoniła do mnie jego matka:
– Elżbieta… Michał miał wypadek samochodowy. Jest w szpitalu.
Pojechałam tam z duszą na ramieniu. Michał leżał nieprzytomny przez dwa dni. Kiedy się obudził, pierwsze co powiedział to:
– Przepraszam…
Wiedziałam już wszystko bez słów. Zdradził mnie z Agą – koleżanką z pracy. Chciałam go zostawić, ale wtedy spojrzałam na Zuzię i przypomniałam sobie własne dzieciństwo bez ojca.
Przebaczyłam mu. Ale nigdy już nie ufałam tak jak wcześniej.
Z czasem Michał się zmienił – jakby ten wypadek go otrzeźwił. Zaczął więcej czasu spędzać z rodziną, rzucił pracę kuriera i zatrudnił się jako magazynier bliżej domu. Powoli odbudowywaliśmy nasze życie.
Ale relacje z moją matką były coraz gorsze. Gdy przyjeżdżała do nas na święta, zawsze znajdowała powód do kłótni:
– Dziecko za chude! Ty nic nie gotujesz! Michał cię wykorzystuje!
Pewnego dnia wybuchłam:
– Mamo! To moje życie! Pozwól mi popełniać własne błędy!
Matka obraziła się i przez pół roku nie odbierała telefonu.
W tym czasie zachorowała moja młodsza siostra – Kasia. Diagnoza: białaczka. Cała rodzina rzuciła się do pomocy. Oddałam krew, organizowałam zbiórki pieniędzy na leczenie. Michał wspierał mnie jak mógł.
W szpitalu spotkałam ojca po raz pierwszy od piętnastu lat. Był wychudzony, siwy, zniszczony przez alkohol.
– Elżbieta… Przepraszam cię…
Nie wiedziałam co powiedzieć. Łzy same napływały do oczu.
Kasia wyzdrowiała po roku walki. Ojciec wrócił do naszego życia powoli – najpierw jako gość na święta, potem pomagał przy remoncie domu matki.
Dziś mam czterdzieści dwa lata. Zuzia jest nastolatką – zbuntowaną i mądrą ponad wiek. Michał i ja przeszliśmy przez piekło i wróciliśmy do siebie silniejsi niż kiedykolwiek.
Czasem patrzę na moją rodzinę przy stole i zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć wszystko? Czy miłość jest silniejsza niż rany z dzieciństwa? Może to właśnie przebaczenie daje nam szansę na nowy początek… Co o tym myślicie?