Miłość czy lojalność? Historia kobiety postawionej przed najtrudniejszym wyborem

— Naprawdę uważasz, że możesz mi to zrobić? — mój głos drżał, a dłonie ściskały kubek z zimną już kawą. Krzysztof stał naprzeciwko mnie, oparty o framugę drzwi, z tą swoją nową, lodowatą pewnością siebie. W jego oczach nie było ani cienia wątpliwości.

— Nie chodzi o to, że chcę cię skrzywdzić, Aniu. Po prostu nie mogę dłużej tego tolerować. Albo ja, albo ona. — Jego głos był spokojny, aż do bólu rzeczowy, jakby mówił o zakupie nowego samochodu, a nie o rozpadzie naszej rodziny.

Zosia. Moja córka z pierwszego małżeństwa. Moja krew, moje serce, moja największa duma i największy ból. Miała trudny okres po rozwodzie z jej ojcem, długo nie mogła się odnaleźć, a ja byłam jej jedynym oparciem. Kiedy poznałam Krzysztofa, myślałam, że w końcu będziemy rodziną, że on ją zaakceptuje. Przez pierwsze lata udawał, że wszystko jest w porządku. Ale odkąd Zosia skończyła osiemnaście lat i wyprowadziła się do Gdańska na studia, Krzysztof coraz częściej dawał mi do zrozumienia, że nie chce, bym utrzymywała z nią tak bliski kontakt.

— To jest chore, Aniu. Ona jest dorosła, nie potrzebuje cię już tak bardzo. A ja mam dość tego, że zawsze jesteś bardziej matką niż żoną. — Jego słowa wbijały się we mnie jak igły.

— Krzysztofie, to moja córka! Jak możesz w ogóle stawiać mi takie warunki? — poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Przecież wiedziałeś, że mam dziecko. Wiedziałeś, że zawsze będzie dla mnie najważniejsza.

— Wiedziałem, ale miałem nadzieję, że kiedyś się to zmieni. Że w końcu będziemy mogli żyć dla siebie. — Wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.

W tamtej chwili poczułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce. Przez lata starałam się być dobrą żoną, dbałam o dom, o niego, o naszą wspólną córkę Marysię. Ale nigdy nie przestałam być matką Zosi. Nasze rozmowy przez telefon, weekendowe wizyty, wspólne święta — to wszystko było dla mnie świętością. A teraz miałam to po prostu przekreślić?

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Krzysztof był chłodny, zamknięty w sobie, unikał rozmów. Marysia, nasza dziesięcioletnia córka, patrzyła na mnie z niepokojem. — Mamo, dlaczego tata się tak dziwnie zachowuje? — zapytała pewnego wieczoru, kiedy tuliłam ją do snu.

— Czasem dorośli mają trudne sprawy do załatwienia, kochanie. Ale pamiętaj, że bardzo cię kocham i zawsze będę przy tobie — odpowiedziałam, starając się ukryć łzy.

W końcu zadzwoniłam do Zosi. — Mamo, co się dzieje? Słyszę po twoim głosie, że coś jest nie tak — zapytała od razu.

Nie chciałam jej martwić, ale nie potrafiłam już dłużej udawać. Opowiedziałam jej wszystko. Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

— Mamo, nie pozwól mu na to. Jesteś moją mamą i zawsze będziesz. Jeśli on tego nie rozumie, to jego problem — powiedziała stanowczo.

Ale to nie było takie proste. Krzysztof groził rozwodem. Bałam się o Marysię, o nasz dom, o przyszłość. Przez lata budowałam to życie, a teraz miałam je stracić przez czyjeś chore ambicje?

Pewnej nocy nie wytrzymałam. Weszłam do sypialni, gdzie Krzysztof leżał z zamkniętymi oczami.

— Musimy porozmawiać — powiedziałam cicho.

— O czym? — mruknął bez entuzjazmu.

— O nas. O tym, co próbujesz mi narzucić. Nie mogę przestać być matką Zosi. Nie potrafię i nie chcę. Jeśli naprawdę chcesz się ze mną rozwieść z tego powodu, to… — głos mi się załamał — to chyba nie mamy już o czym rozmawiać.

Otworzył oczy i spojrzał na mnie z niechęcią.

— Myślałem, że wybierzesz mnie. Że w końcu postawisz naszą rodzinę na pierwszym miejscu.

— Ale Zosia JEST moją rodziną. Tak samo jak Marysia. Tak samo jak ty. Nie rozumiesz tego?

Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu. Potem wstał i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.

Następnego dnia znalazłam na stole kartkę: „Wyjeżdżam na kilka dni. Muszę to przemyśleć.”

Czułam ulgę i strach jednocześnie. Ulgę, bo nie musiałam już udawać przed nim, że mogę się zmienić. Strach, bo nie wiedziałam, co będzie dalej.

Przez te kilka dni byłam tylko z Marysią. Gotowałam jej ulubione naleśniki, oglądałyśmy razem bajki, rozmawiałyśmy o szkole i jej marzeniach. Wieczorami dzwoniłam do Zosi, która próbowała mnie pocieszyć.

Kiedy Krzysztof wrócił, był inny. Zmęczony, przygaszony.

— Przemyślałem to wszystko — powiedział bez wstępu. — Nie potrafię zaakceptować twojej relacji z Zosią. Czuję się przez nią odsunięty. Ale nie chcę rozwodu. Chcę spróbować to naprawić… jeśli ty też chcesz.

Poczułam, jak serce bije mi szybciej. — Chcę spróbować, ale nie kosztem mojej córki. Jeśli mamy być razem, musisz to zaakceptować. Inaczej nie dam rady.

Patrzył na mnie długo, w końcu skinął głową.

— Dobrze. Ale musisz mi pomóc to zrozumieć.

Nie wiem, czy nam się uda. Nie wiem, czy Krzysztof naprawdę zaakceptuje Zosię i moją miłość do niej. Ale wiem jedno: nie można nikomu kazać wybierać między dzieckiem a partnerem. Czy naprawdę można być szczęśliwym, jeśli trzeba wyrzec się części siebie? Czy miłość powinna stawiać takie warunki? Czas pokaże…