Między synem a sumieniem: historia matki, która wybrała dobro wnuczki
— Zdradzasz mnie, mamo! — krzyknął Paweł, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w naszym starym mieszkaniu na warszawskim Grochowie. W tej jednej chwili poczułam się jak ktoś, kto właśnie stracił nie tylko syna, ale i grunt pod nogami. Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoni pluszowego misia należącego do mojej wnuczki, Zosi. Miałam go jej zawieźć do nowego mieszkania jej mamy, Magdy — mojej byłej synowej.
Wszystko zaczęło się trzy lata temu. Paweł i Magda byli małżeństwem od sześciu lat. Poznali się na studiach na Politechnice Warszawskiej — on informatyk, ona architektka. Szybko się pobrali, a po dwóch latach urodziła się Zosia. Byłam wtedy najszczęśliwszą babcią na świecie. Pomagałam im jak mogłam: gotowałam obiady, odbierałam Zosię z przedszkola, czasem zostawałam na noc, gdy Magda musiała zostać dłużej w pracy.
Ale coś zaczęło się psuć. Paweł coraz częściej wracał późno do domu, tłumacząc się nadgodzinami. Magda była coraz bardziej przygaszona. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie zapłakana:
— Pani Aniu… czy mogę przyjechać z Zosią na kilka dni? Paweł… Paweł powiedział, że już mnie nie kocha. Że poznał kogoś innego.
Zamarłam. Nie wierzyłam własnym uszom. Mój syn? Ten sam chłopak, który jeszcze niedawno tulił Zosię do snu i całował Magdę w czoło? Nie chciałam uwierzyć, ale kiedy zobaczyłam ich obie na progu — Magdę z podkrążonymi oczami i Zosię ściskającą misia — wiedziałam już wszystko.
Przez kilka tygodni mieszkały u mnie. Paweł nie pojawiał się prawie wcale. Kiedy w końcu przyszedł po rzeczy, nawet nie spojrzał na Magdę.
— To twoja decyzja? — zapytałam cicho.
— Tak. Z Magdą już nic mnie nie łączy. Mam prawo być szczęśliwy.
Nie odpowiedziałam. W środku gotowała się we mnie złość i rozczarowanie.
Po rozwodzie Magda znalazła małe mieszkanie na Targówku. Pracowała na pół etatu w biurze projektowym i dorabiała wieczorami korektami projektów dla studentów. Zosia coraz częściej chorowała — stres robił swoje.
Paweł płacił alimenty, ale nie interesował się córką. Nowa partnerka, Justyna, była młodsza o dziesięć lat i nie chciała mieć nic wspólnego z „byłą rodziną” Pawła.
— Mamo, nie mieszaj się — mówił mi Paweł przez telefon. — Magda sobie poradzi. To już nie nasza sprawa.
Ale ja nie potrafiłam przejść obojętnie obok łez mojej wnuczki i zmęczenia Magdy. Pomagałam im finansowo, przywoziłam obiady, zabierałam Zosię na weekendy. Czasem zostawałam u nich na noc, żeby Magda mogła odpocząć lub popracować.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy z Magdą przy kuchennym stole.
— Pani Aniu… ja już nie mam siły. Czasem myślę, że lepiej byłoby wrócić do rodziców do Radomia… Ale tam nie ma pracy dla mnie. A Zosia tu ma przedszkole…
Patrzyłam na nią i widziałam dziewczynę, która kiedyś śmiała się najgłośniej ze wszystkich na rodzinnych spotkaniach. Teraz była cieniem samej siebie.
— Magda, nie jesteś sama — powiedziałam cicho. — Pomogę ci tak długo, jak będziesz tego potrzebować.
Wiedziałam jednak, że to wsparcie nie podoba się Pawłowi. Kiedy dowiedział się od Zosi, że byłam u nich i zostawiłam pieniądze na leki i czynsz, zadzwonił do mnie wściekły:
— Co ty wyprawiasz?! Pomagasz jej za moimi plecami? To zdrada!
— Zdrada? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — Paweł… to twoja córka! To twoja odpowiedzialność!
— Ja płacę alimenty! To wystarczy! Justyna jest w ciąży i muszę myśleć o nowej rodzinie!
Zatkało mnie. Nowa rodzina… A stara? A Zosia?
Od tego dnia nasze relacje były coraz gorsze. Paweł przestał dzwonić, przestał przychodzić nawet na święta. Moja córka Marta próbowała mediować:
— Mamo… daj mu czas. On się pogubił.
— Ale czy ja mam patrzeć, jak moja wnuczka cierpi?
W pracy też zaczęły się plotki:
— Anka, po co ci to? Synowa to już nie rodzina! Jeszcze cię wykorzysta!
Ale ja wiedziałam swoje. Każdy uśmiech Zosi był dla mnie nagrodą za nieprzespane noce i łzy bezsilności.
Najtrudniejszy moment przyszedł w zeszłe Boże Narodzenie. Paweł miał przyjść z Justyną i ich nowo narodzonym synkiem, Antkiem. Magda z Zosią też miały być — chciałam, żeby dzieci poczuły choć trochę rodzinnej atmosfery.
Paweł wszedł do mieszkania i od razu zobaczył Magdę przy stole.
— Co ona tu robi?!
— Jest matką twojego dziecka! — odpowiedziałam stanowczo.
— Nie życzę sobie jej obecności!
— To może ty powinieneś wyjść — powiedziała cicho Marta.
Justyna przewróciła oczami i wyszła z Antkiem do drugiego pokoju.
Magda zebrała się szybko do wyjścia.
— Przepraszam… Nie chciałam robić problemów…
Zosia zaczęła płakać:
— Babciu… ja chcę zostać z tobą!
Serce mi pękło na pół.
Po świętach Paweł przyszedł do mnie sam.
— Mamo… ja już nie wiem, kim dla ciebie jestem. Wybrałaś ją zamiast mnie.
— Nie wybrałam nikogo przeciwko tobie — odpowiedziałam spokojnie. — Wybrałam dobro twojego dziecka.
— Ale ona cię wykorzystuje!
— Nie wykorzystuje mnie nikt poza twoim sumieniem.
Od tamtej pory rozmawiamy rzadko. Czasem dzwoni tylko po to, by zapytać o zdrowie Marty albo poprosić o przepis na pierogi dla Justyny.
Magda powoli staje na nogi. Dostała awans w pracy i wynajęła większe mieszkanie. Zosia znów się śmieje — choć czasem pyta o tatę:
— Babciu… dlaczego tata nas nie odwiedza?
Nie umiem jej odpowiedzieć inaczej niż:
— Tata jest bardzo zajęty… Ale pamiętaj, że masz mnie i mamę.
Czasem zastanawiam się nocami: czy zrobiłam dobrze? Czy można być dobrą matką i babcią jednocześnie? Czy pomagając byłej synowej naprawdę zdradziłam własnego syna — czy może uratowałam to, co najważniejsze?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy serce matki powinno mieć granice?