Między mną a jego przeszłością – dziecko, którego nie chciał pokochać
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam na kanapie. Z kuchni dobiegł mnie cichy szloch – to była Zosia, córka mojego męża z poprzedniego małżeństwa. Miała wtedy dziewięć lat i od początku wiedziałam, że nie jestem dla niej nikim ważnym. Ale tego dnia coś pękło. Bartek, mój mąż, nawet nie podniósł wzroku znad laptopa. „Znowu się obraziła?” – rzucił beznamiętnie, jakby pytał o pogodę. „Może byś z nią porozmawiał?” – zaproponowałam cicho, ale on tylko wzruszył ramionami. „Nie wiem, co mam jej powiedzieć. To nie moja wina, że jej matka ją tak wychowała”.
Wiedziałam, że Bartek nie chciał tej roli. Jego pierwsze małżeństwo z Anetą było pomyłką – ożenił się, bo ona zaszła w ciążę, a jego matka, pani Halina, postawiła sprawę jasno: „Nie będziesz robił wstydu rodzinie!”. Byli młodzi, pogubieni, a Bartek uciekł w pracę i wyjazdy za granicę. Gdy wracał do domu na święta, Zosia była już dla niego obcą dziewczynką. „Nie umiem być ojcem” – powtarzał mi później, gdy już byliśmy razem.
Poznaliśmy się w hurtowni elektrycznej w Radomiu. Przyszedł po kable do firmy remontowej i zagadał mnie o najtańsze gniazdka. Był przystojny, pewny siebie, miał w sobie coś z chłopaka z sąsiedztwa i zmęczonego życiem mężczyzny jednocześnie. Po tygodniu zaprosił mnie na kawę do kawiarni przy deptaku. Rozmawialiśmy o wszystkim – o podróżach, marzeniach, nawet o jego rozwodzie. Nie ukrywał niczego: „Mam córkę. Nie jestem dobrym ojcem. Ale próbuję być lepszym człowiekiem”.
Zakochałam się mimo wszystko. Wzięliśmy ślub po roku znajomości. Moja mama była zachwycona – „Wreszcie ktoś cię doceni!” – powtarzała. Ale teściowa od początku patrzyła na mnie podejrzliwie. „Nie boisz się wychowywać cudze dziecko?” – zapytała kiedyś przy obiedzie. „To nie jest moje dziecko” – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, ale dodałam: „Chcę być dla niej wsparciem”.
To wsparcie okazało się trudniejsze niż myślałam. Zosia przyjeżdżała do nas co drugi weekend. Siedziała w swoim pokoju, zamykała się na klucz i słuchała muzyki. Gdy próbowałam ją zagadać, odpowiadała półsłówkami albo wcale. Bartek unikał kontaktu – chował się w garażu albo wychodził na długie spacery z psem.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Bartka z teściową przez telefon:
– „Bartek, musisz się nią zająć! To twoja córka!”
– „Mamo, ona mnie nie potrzebuje. Ma matkę. Ja jej tylko przeszkadzam”.
– „Nie przeszkadzasz! Jesteś jej ojcem!”
– „Nie czuję tego… Przepraszam”.
Po tej rozmowie Halina przyszła do nas bez zapowiedzi. Wparowała do mieszkania z siatkami pełnymi słodyczy i książek dla Zosi.
– „No i jak się dogadujecie?” – zapytała mnie na korytarzu.
– „Staram się… Ale Bartek… on chyba nie potrafi…”
– „To twoja rola! Kobieta jest spoiwem rodziny! Musisz ich pogodzić!”
Czułam się jak oskarżona przed sądem rodzinnym.
Zosia coraz częściej wracała do domu zapłakana. Aneta dzwoniła do mnie wieczorami:
– „Ona mówi, że Bartek jej nie chce. Że jest dla niego nikim…”
– „Próbuję ich zbliżyć… Ale on… zamyka się w sobie”
– „Może powinniście pójść do psychologa?”
Bartek nie chciał o tym słyszeć.
W końcu doszło do awantury. Była sobota, Zosia siedziała przy stole i rysowała coś na kartce. Bartek wszedł do kuchni i rzucił:
– „Co rysujesz?”
– „Nic ważnego”
– „Pokaż”
Zosia schowała kartkę pod bluzę.
– „Nie chcesz mi pokazać? To po co tu siedzisz?”
Dziewczynka wybiegła z płaczem do swojego pokoju.
Bartek spojrzał na mnie bezradnie:
– „Widzisz? Ona mnie nienawidzi”
– „Ona cię nie nienawidzi! Ona cię potrzebuje! Tylko ty tego nie widzisz!”
Bartek zamknął się w łazience na godzinę.
Wieczorem usiadłam obok Zosi na łóżku.
– „Zosiu… wiem, że jest ci trudno…”
– „On mnie nie chce… Wiem to…”
Przytuliłam ją mocno.
– „To nieprawda. On po prostu nie umie okazywać uczuć…”
– „A ty mnie chcesz?”
Zatkało mnie. Chciałam jej powiedzieć, że tak, ale wiedziałam, że nigdy nie będę jej matką.
– „Chcę ci pomóc… jeśli mi pozwolisz…”
Zosia tylko pokiwała głową i wtuliła się we mnie.
Od tamtej pory próbowałam jeszcze bardziej. Organizowałam wspólne wyjścia do kina, gotowałam jej ulubione naleśniki z serem i truskawkami, kupowałam książki o koniach i psach. Bartek coraz bardziej zamykał się w swoim świecie – praca, komputer, telewizor.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam Bartka siedzącego na kanapie z butelką piwa w ręku.
– „Musimy porozmawiać” – powiedziałam stanowczo.
– „O czym?”
– „O Zosi. O nas. Tak dalej być nie może”
Bartek spuścił głowę.
– „Nie umiem jej kochać… Próbuję… Ale czuję tylko żal do siebie… Do Anety… Do mamy… Wszystko mi się pomieszało…”
– „To nie jej wina! Ona cierpi najbardziej!”
Bartek rozpłakał się pierwszy raz odkąd go znałam.
Po tej rozmowie zgodził się pójść na terapię rodziną. Było ciężko – Bartek milczał przez większość sesji, Zosia płakała albo patrzyła w podłogę. Psycholog powiedziała mi po cichu:
– „Nie może pani brać całej odpowiedzialności na siebie. To on musi wykonać pierwszy krok”.
Minęły miesiące. Zosia zaczęła powoli otwierać się na mnie – czasem razem piekłyśmy ciasto albo grałyśmy w planszówki. Bartek próbował rozmawiać z córką, ale szło mu to opornie. Czułam się jak mediator między dwoma światami.
Teściowa coraz częściej dzwoniła z pretensjami:
– „To przez ciebie Bartek taki jest! Powinnaś go zmotywować!”
– „Robię co mogę! Ale to nie jest takie proste!”
Halina rozłączała się obrażona.
W pracy zaczęłam popełniać błędy – myliłam faktury, zapominałam o zamówieniach klientów. Szef wezwał mnie na rozmowę:
– „Co się dzieje? Zawsze byłaś taka sumienna…”
Rozpłakałam się przed nim jak dziecko.
W domu atmosfera była coraz gorsza. Bartek zamykał się w sobie, Zosia coraz częściej zostawała u matki na weekendy.
Pewnego wieczoru usiadłam sama przy stole i napisałam list do Bartka:
„Nie mogę już dłużej być odpowiedzialna za twoje relacje z córką. Kocham cię, ale musisz sam zdecydować, czy chcesz być ojcem”.
Rano zostawiłam list na stole i wyszłam do pracy wcześniej niż zwykle.
Gdy wróciłam wieczorem, Bartek siedział przy stole ze łzami w oczach.
– „Masz rację… Muszę spróbować jeszcze raz… Dla niej… Dla nas…”
Od tamtej pory powoli zaczęło się coś zmieniać. Bartek zaczął chodzić z Zosią na spacery po parku, czasem zabierał ją na lody albo do kina bez mojego udziału. Nie było łatwo – były łzy, kłótnie i ciche dni pełne napięcia. Ale pierwszy raz zobaczyłam cień nadziei.
Dziś minęły dwa lata od tamtego listu. Zosia ma jedenaście lat i choć nadal nie mówi do mnie „mamo”, czasem przytula się sama z siebie. Bartek nadal walczy ze swoimi demonami, ale już nie ucieka od córki tak jak kiedyś.
Często zastanawiam się: czy można zmusić kogoś do miłości? Czy winna jestem ja – bo chciałam być spoiwem tej rodziny? Czy może winny jest Bartek – bo nigdy nie nauczył się kochać własnego dziecka?
A może to po prostu życie – pełne błędów i prób naprawienia tego, co inni popsuli przed nami?
Czy wy też czuliście kiedyś ciężar cudzych ran na własnych barkach? Jak długo można walczyć o rodzinę bez wzajemności?