Między młotem a kowadłem: Czy powinnam dalej pomagać mojej rodzinie kosztem własnego szczęścia?

— Dominika, znowu nie odbierasz telefonu! — głos mojej mamy rozbrzmiewał w słuchawce, zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć „cześć”. — Wiesz, że muszę dziś jechać do lekarza, a twoja siostra znowu nie ma czasu.

Westchnęłam ciężko, patrząc na zegarek. Była ósma rano, a ja już czułam się zmęczona. Mój mąż, Paweł, krzątał się po kuchni, szykując śniadanie dla naszych dzieci. W jego oczach widziałam rozczarowanie — wiedział, co oznacza ten telefon. Kolejny dzień, kiedy będę musiała wybierać między własną rodziną a tą, z której pochodzę.

— Mamo, przecież mówiłam ci wczoraj, że mam dziś ważne spotkanie w pracy — próbowałam tłumaczyć, ale ona już nie słuchała.

— Dominika, ty zawsze masz coś ważnego! A ja? A twoja siostra? — jej głos drżał od pretensji. — Gdyby nie ty, nie wiem, co byśmy zrobiły.

Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę patrzyłam w okno. Za szybą padał deszcz, a ja czułam się jak w pułapce. Moja młodsza siostra, Agata, od lat nie potrafiła stanąć na własnych nogach. Pracowała dorywczo, mieszkała z mamą i wiecznie narzekała na życie. Mama z kolei była mistrzynią w budzeniu poczucia winy. Odkąd tata odszedł do innej kobiety, cała odpowiedzialność za rodzinę spadła na mnie.

— Znowu musisz jechać do mamy? — zapytał Paweł cicho, gdy dzieci wyszły do pokoju.

— Ona nie da sobie rady sama — odpowiedziałam bez przekonania.

— A my? — jego pytanie zawisło w powietrzu. — Kiedy ostatni raz byliśmy razem na spacerze? Kiedy dzieci widziały cię uśmiechniętą?

Nie miałam odpowiedzi. Zamiast tego chwyciłam torebkę i kurtkę. W drodze do mamy myślałam o wszystkich razach, kiedy rezygnowałam z własnych planów. O urodzinach syna, które spędziłam w przychodni z mamą. O wieczorach filmowych z córką, które odwoływałam, bo Agata miała „załamanie nerwowe”.

W mieszkaniu mamy panował chaos. Stosy niepozmywanych naczyń, sterty prania. Agata leżała na kanapie z telefonem w ręku.

— Dobrze, że jesteś — rzuciła bez entuzjazmu. — Możesz zrobić mi herbatę?

Zacisnęłam zęby. — Agata, ile masz lat? Może byś sama coś zrobiła?

— Oj, nie zaczynaj! — fuknęła. — Ty zawsze musisz się czepiać.

Mama wyszła z łazienki, podpierając się laską. — Dominika, pomóż mi znaleźć wyniki badań. I kup chleb po drodze.

Czułam się jak służąca we własnym domu rodzinnym. Przez godzinę biegałam między kuchnią a apteką, słuchając narzekań i pretensji. Gdy wróciłam do siebie wieczorem, dzieci już spały.

Paweł siedział w salonie z kubkiem zimnej herbaty.

— Dominika… tak dalej być nie może — powiedział spokojnie. — Kocham cię, ale czuję się jak samotny ojciec.

Łzy napłynęły mi do oczu. — Próbuję tylko pomóc…

— Ale komu pomagasz naprawdę? Im czy sobie? Może boisz się powiedzieć „nie”, bo czujesz się odpowiedzialna za ich szczęście?

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo Pawła. Czy rzeczywiście pomagałam mamie i Agacie z miłości, czy raczej ze strachu przed ich gniewem? Czy byłam dla nich wsparciem czy wygodnym rozwiązaniem?

Następnego dnia napisałam anonimowy post na jednej z grup wsparcia dla kobiet:

„Czy ktoś z was czuje się rozdarty między własną rodziną a tą, z której pochodzi? Moja mama i siostra ciągle mnie potrzebują, ale mój mąż i dzieci cierpią przez to. Boję się ich zostawić samych, ale czuję się coraz bardziej wypalona. Co robić?”

Odpowiedzi przyszły szybko. Jedna kobieta napisała: „Musisz postawić granice! Twoja rodzina to teraz mąż i dzieci.” Inna: „Nie jesteś odpowiedzialna za dorosłą siostrę.” Ktoś inny dodał: „Jeśli się nie zatrzymasz, stracisz wszystko.”

Przez cały dzień myślałam o tych słowach. Po południu zadzwoniła mama.

— Dominika, przyjedziesz dziś? Agata źle się czuje.

Zebrałam się na odwagę.

— Mamo… dziś nie mogę. Muszę być z dziećmi.

Zapadła cisza.

— No dobrze… — usłyszałam cichy głos mamy. — Poradzimy sobie.

Wieczorem usiedliśmy całą rodziną przy stole. Dzieci opowiadały o szkole, Paweł żartował. Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.

Ale następnego dnia Agata napisała mi długiego SMS-a pełnego wyrzutów: „Zawsze byłaś egoistką! My tu cierpimy, a ty bawisz się ze swoją rodziną!”

Poczułam ukłucie winy… ale też ulgę. Może pierwszy raz w życiu postawiłam siebie i swoich bliskich na pierwszym miejscu?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można być dobrą córką i siostrą bez poświęcania własnego szczęścia? Czy każda pomoc musi oznaczać rezygnację z siebie? A może czasem trzeba pozwolić innym dorosnąć i samemu nauczyć się mówić „nie”? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?