„Mama oddała moje mieszkanie bratu bez pytania — bo przecież »nie będzie żyć z dzieckiem na ulicy«” – historia zdrady w rodzinie Nowaków

Drzwi do mojego mieszkania były otwarte na oścież, a w środku rozlegał się stukot młotka i zapach świeżej farby. Zamarłam w progu, ściskając klucz, który babcia wręczyła mi na kilka miesięcy przed śmiercią. To miało być moje miejsce na ziemi, mój azyl po latach tułaczki po wynajmowanych pokojach w Gdańsku, gdzie studiowałam psychologię. Ale zamiast znajomego zapachu lawendy i ciepła wspomnień, zobaczyłam obcych ludzi w roboczych ubraniach.

– Przepraszam, kim państwo są? – zapytałam, głos mi zadrżał.

Jeden z robotników spojrzał na mnie zaskoczony.

– My na zlecenie pana Bartosza. Mamy zrobić pokój dziecięcy i odmalować całość. – Odpowiedział, jakby to było oczywiste.

Bartosz. Mój przyrodni brat. Syn nowego męża mamy, który pojawił się w naszym życiu, gdy miałam już siedemnaście lat. Nigdy nie byliśmy blisko – on był oczkiem w głowie mamy, ja – wiecznym przypomnieniem o jej pierwszym, nieudanym małżeństwie. Ale nigdy nie przypuszczałam, że to właśnie on stanie się powodem największego kryzysu w moim życiu.

Wybiegłam na klatkę schodową i zadzwoniłam do mamy. Odebrała niemal natychmiast, jakby czekała na ten telefon.

– Mamo, co się dzieje w moim mieszkaniu? – wykrztusiłam.

– O, Aniu, już wróciłaś? Słuchaj, Bartosz z Magdą spodziewają się dziecka, nie mają gdzie mieszkać. Ty przecież jesteś w Gdańsku, nie korzystasz z tego mieszkania. Pomyślałam, że na kilka lat mogą się tam wprowadzić. – Jej głos był spokojny, jakby mówiła o czymś zupełnie naturalnym.

– Ale to jest MOJE mieszkanie! Babcia mi je przepisała! – krzyknęłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu.

– Aniu, nie przesadzaj. Przecież nie będziesz żyć z dzieckiem na ulicy. Bartosz to twój brat. Rodzina powinna sobie pomagać. – Jej ton był nieznoszący sprzeciwu.

Zamknęłam oczy, próbując zapanować nad oddechem. Przed oczami stanęły mi wszystkie chwile z babcią – jej ciepłe dłonie, zapach drożdżowego ciasta, wieczorne rozmowy o życiu. To ona była moją opoką, gdy ojciec odszedł, a mama pogrążyła się w nowym związku. To ona płaciła za moje korepetycje, wspierała mnie, gdy nie miałam na czynsz, i to ona powtarzała: „Aniu, musisz mieć coś swojego. Świat jest niepewny, a rodzina… rodzina czasem zawodzi.”

Teraz zrozumiałam, co miała na myśli.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść. W Gdańsku miałam wynajęty pokój, za który płaciłam z własnej kieszeni, dorabiając w kawiarni. Mieszkanie w Warszawie mogłoby być moim ratunkiem – mogłabym je wynająć, mieć pieniądze na życie, a może nawet wrócić do stolicy po studiach. Ale mama zdecydowała inaczej. Bez pytania, bez rozmowy, bez szacunku.

Zadzwoniłam do Bartosza. Odebrał po kilku sygnałach.

– Cześć, Anka. – Jego głos był niepewny.

– Bartosz, dlaczego wprowadzasz się do mojego mieszkania bez mojej zgody?

– Mama mówiła, że się zgodzisz. Że i tak nie masz planów na Warszawę. Magda jest w ciąży, nie mamy gdzie iść. – Brzmiał, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.

– To nie jest sprawa mamy. To moje mieszkanie. – W moim głosie pojawiła się stanowczość, której sama się nie spodziewałam.

– Anka, nie chcę się kłócić. Pogadam z mamą, dobrze? – rzucił i rozłączył się.

Wieczorem zadzwoniła mama. Tym razem była już wyraźnie zirytowana.

– Aniu, nie rób scen. Bartosz ma rodzinę, ty jesteś sama. Nie możesz być taka samolubna. Babcia by tego nie chciała.

– Babcia chciała, żebym miała coś swojego. To była jej decyzja, nie twoja. – Odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.

– Przestań się upierać. Jak Bartosz stanie na nogi, odda ci mieszkanie. Przecież to tylko na kilka lat.

Kilka lat. Dla niej to nic. Dla mnie – całe życie.

Próbowałam rozmawiać z Magdą, żoną Bartosza. Spotkałyśmy się w kawiarni na Ochocie. Była spięta, patrzyła na mnie z niepokojem.

– Aniu, ja rozumiem twoją złość. Ale naprawdę nie mamy wyjścia. Wynajmowaliśmy kawalerkę na Pradze, właściciel podniósł czynsz, musieliśmy się wyprowadzić. Mama Bartka powiedziała, że to mieszkanie stoi puste…

– Ale to nie jest jej mieszkanie! – przerwałam jej ostro.

– Wiem… Przepraszam. – spuściła wzrok.

Wróciłam do Gdańska z poczuciem totalnej bezsilności. Przez kolejne tygodnie próbowałam rozmawiać z mamą, prosiłam, tłumaczyłam. Ona była nieugięta. „Rodzina jest najważniejsza”, powtarzała jak mantrę. Ale czyja rodzina? Czy ja się do niej jeszcze zaliczam?

W końcu postanowiłam skonsultować się z prawnikiem. Dowiedziałam się, że formalnie mieszkanie jest moje, ale eksmisja brata z ciężarną żoną i noworodkiem mogłaby trwać miesiącami, a ja i tak zostałabym czarną owcą w rodzinie. Mama groziła zerwaniem kontaktów: „Jeśli to zrobisz, zapomnij o mnie.”

Zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Na święta zostałam w Gdańsku, tłumacząc się pracą. Czułam się zdradzona, jakby ktoś wyrwał mi serce i rzucił na bruk. Z babcią rozmawiałam już tylko w myślach, prosząc ją o radę i siłę.

Pewnego dnia zadzwoniła ciotka Zofia, siostra babci.

– Aniu, słyszałam, co się stało. Twoja mama zawsze była uparta, ale to już przesada. Nie daj sobą pomiatać. Babcia była dumna z twojej niezależności. Nie pozwól im tego zniszczyć.

Te słowa dodały mi otuchy. Zaczęłam powoli odbudowywać swoje życie – znalazłam lepszą pracę, wynajęłam małe mieszkanie z koleżanką. Ale rana w sercu pozostała.

Minęły dwa lata. Bartosz i Magda mają już dwoje dzieci. Mieszkanie w Warszawie jest odmalowane, urządzili się tam na dobre. Mama rzadko dzwoni – głównie wtedy, gdy trzeba pomóc finansowo Bartoszowi.

Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy rodzina naprawdę jest najważniejsza? Czy można wybaczyć zdradę najbliższych? Czy powinnam walczyć o swoje do końca, nawet jeśli miałabym zostać sama?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy rodzina zawsze zasługuje na drugą szansę?