Mama nie chce oddać mi mieszkania po babci – czy rodzina może być największym wrogiem?
– Nie rozumiesz, Marto! To mieszkanie jest częścią naszej rodziny, nie możesz tak po prostu go przejąć! – głos mamy drżał, a jej oczy błyszczały gniewem i rozpaczą jednocześnie. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, pomiędzy nami stół, na którym leżały dokumenty spadkowe. Moje dłonie były zimne i wilgotne, serce waliło jak młot.
– Mamo, to nie ja tak zdecydowałam. Babcia zapisała mi mieszkanie w testamencie. Ty sama byłaś przy odczytaniu! – próbowałam mówić spokojnie, choć głos mi się łamał. – Od dwóch lat wynajmuję pokój u obcych ludzi, a to mieszkanie stoi puste. Przecież to nie ma sensu!
Mama odwróciła wzrok. Widziałam, jak zaciska usta i walczy ze łzami. – To był dom mojej mamy. Jak możesz być taka bezduszna?
Wtedy poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Czy naprawdę byłam bezduszna? Przecież kochałam babcię nad życie. To ona nauczyła mnie piec szarlotkę, to ona tuliła mnie, kiedy mama krzyczała po kolejnej kłótni z tatą. Ale babcia wybrała mnie. Dlaczego?
Od śmierci babci minęły już dwa lata. Dwa lata pełne cichych dni i głośnych nocy, kiedy płakałam w poduszkę z bezsilności. Mama nie pozwalała mi nawet wejść do mieszkania. Zmieniła zamki, tłumacząc się „porządkami”. Kiedy próbowałam rozmawiać, zawsze kończyło się awanturą.
– Ty nic nie rozumiesz! – krzyczała mama przez telefon. – To mieszkanie należy do rodziny!
A ja? Czy ja nie jestem rodziną?
Próbowałam wszystkiego: rozmów, próśb, nawet groźby pójścia do sądu. Ale za każdym razem czułam się coraz gorzej. Bo jak można pozwać własną matkę?
Moja przyjaciółka Ania powtarzała: – Marta, musisz być twarda. To twoje prawo! Nie pozwól się szantażować emocjonalnie.
Ale czy prawo jest ważniejsze od rodziny? Od wspomnień z dzieciństwa, od zapachu babcinego ciasta drożdżowego?
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i poszłam pod mieszkanie babci. Stałam pod drzwiami z kluczem w ręku – tym starym, który już nie pasował do nowego zamka. W oknie zobaczyłam światło. Mama tam była.
Zadzwoniłam dzwonkiem. Otworzyła mi z niechęcią.
– Czego chcesz?
– Chcę wejść do swojego mieszkania – powiedziałam cicho.
– To nie jest twoje mieszkanie! – syknęła.
– Jest, mamo. Babcia tak zdecydowała.
Wtedy mama rozpłakała się na dobre. – Ty nic nie rozumiesz… Ja tu dorastałam! Tu wszystko pachnie nią…
Patrzyłam na nią i czułam, jak moje serce pęka na pół. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie mogłam już dłużej rezygnować z siebie.
Wieczorem zadzwonił do mnie wujek Marek.
– Marta, musisz coś z tym zrobić. Mama nie może wiecznie trzymać cię w szachu. Jeśli chcesz, pójdę z tobą do notariusza.
Wiedziałam, że to jedyne wyjście. Ale bałam się tego kroku jak ognia.
Przez kolejne tygodnie próbowałam jeszcze raz rozmawiać z mamą. Proponowałam kompromisy: wspólne użytkowanie mieszkania, możliwość zatrzymania pamiątek po babci, nawet czasowe zamieszkanie razem. Nic nie działało.
W końcu podjęłam decyzję: idę do sądu.
Kiedy wręczyłam mamie pismo z kancelarii, spojrzała na mnie jak na obcą osobę.
– Zdradziłaś mnie – wyszeptała.
Nie spałam całą noc. W głowie słyszałam jej słowa: „Zdradziłaś mnie”. Czy naprawdę byłam zdrajczynią? Czy walcząc o swoje marzenia i bezpieczeństwo finansowe, musiałam stracić matkę?
Proces trwał pół roku. Mama próbowała wszystkiego: podważała testament, oskarżała mnie o manipulację babcią. W sądzie płakała i mówiła o „rozbitej rodzinie”.
W końcu zapadł wyrok: mieszkanie należy do mnie.
Odebrałam klucze z sądu z drżącymi rękami. Weszłam do pustego mieszkania babci i usiadłam na podłodze w salonie. Pachniało kurzem i wspomnieniami.
Mama przestała się do mnie odzywać.
Minęły kolejne miesiące. Urządziłam mieszkanie po swojemu, ale ciągle czułam pustkę. Każda rzecz przypominała mi o babci… i o mamie.
Czasem zastanawiam się: czy warto było walczyć? Czy można odzyskać rodzinę po takiej wojnie?
Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Jak pogodzić prawo do własnego życia z lojalnością wobec najbliższych? Czy da się jeszcze naprawić to wszystko?