Kiedy Ewelina i Szymon Przechytrzyli Swoich Wścibskich Teściów
– Nie zgadzam się na taki ślub! – głos mojej mamy przebił się przez gwar kuchni, jakby ktoś rozbił talerz o podłogę. – Ewelina, ty naprawdę chcesz to zrobić w jakiejś stodole? Przecież to wstyd przed całą rodziną!
Zacisnęłam dłonie na kubku herbaty, czując jak palce drżą mi z nerwów. Siedziałam przy stole razem z Szymonem, moim narzeczonym, i jego rodzicami. Mama Szymona, pani Halina, już od godziny przeglądała katalogi z salami weselnymi, co chwilę rzucając kąśliwe uwagi.
– A może hotel „Pod Orłem”? – zaproponowała z wymuszonym uśmiechem. – Tam jest elegancko. No i blisko do kościoła.
Szymon spojrzał na mnie porozumiewawczo. Wiedziałam, że oboje chcieliśmy czegoś innego – skromnej uroczystości wśród przyjaciół, na świeżym powietrzu, bez zadęcia i sztuczności. Ale nasze rodziny miały inne plany.
– Mamo, to nasz ślub – powiedział cicho Szymon. – Chcemy go zrobić po swojemu.
– Po swojemu? – prychnęła moja mama. – A kto za to płaci? My! Więc chyba mamy coś do powiedzenia.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Od miesięcy próbowałam przekonać rodziców, że nie chcę wesela na dwieście osób z orkiestrą disco polo i zimną płytą podawaną przez kelnerów w białych rękawiczkach. Chciałam czegoś prawdziwego. Ale oni nie słuchali.
Wieczorem siedzieliśmy z Szymonem na ławce pod blokiem. Było chłodno, ale nie chciałam wracać do mieszkania, gdzie czekały na mnie kolejne kłótnie.
– Może powinniśmy odpuścić? – zapytałam szeptem. – Może lepiej się zgodzić i mieć to z głowy?
Szymon objął mnie ramieniem.
– Nie po to się kochamy, żeby ktoś inny decydował za nas. Ewelina, musimy być razem silni. Może… może po prostu ich przechytrzymy?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Jak?
Uśmiechnął się tajemniczo.
– Zrobimy dwa wesela. Jedno dla nich – takie jak chcą. Drugie dla nas – takie jak marzymy. Ale to drugie będzie prawdziwe.
Przez chwilę myślałam, że żartuje. Ale im dłużej o tym rozmawialiśmy, tym bardziej ten szalony pomysł nabierał sensu.
Następnego dnia zaczęliśmy działać. Rodzicom pokazaliśmy się jako potulni i zgodni. Wybraliśmy salę weselną „Pod Orłem”, zamówiliśmy orkiestrę i menu według ich życzenia. Mama była zachwycona.
– No widzisz? Wystarczyło posłuchać starszych!
Ale po cichu planowaliśmy coś zupełnie innego. Z pomocą przyjaciół wynajęliśmy starą stodołę pod Warszawą. Tam, wśród światełek i kwiatów polnych, chcieliśmy powiedzieć sobie „tak” naprawdę – bez świadków, bez presji, tylko my i nasi najbliżsi przyjaciele.
Przygotowania do „oficjalnego” wesela szły pełną parą. Mama codziennie dzwoniła z nowymi pomysłami: a to fotobudka, a to fontanna czekoladowa, a to pokaz fajerwerków o północy.
– Mamo, ale my nie chcemy takich atrakcji…
– Ewelina! To twój jedyny ślub! Musi być z rozmachem!
Czułam się coraz bardziej przytłoczona. Szymon też miał dość.
– Moja mama już zamówiła tort pięciopiętrowy – westchnął pewnego wieczoru. – Nawet nie spytała nas o zdanie.
W końcu nadszedł dzień oficjalnego wesela. Wszystko było jak z katalogu: białe obrusy, złote balony, goście w garniturach i sukniach wieczorowych. Tańczyliśmy pierwszy taniec pod czujnym okiem kamerzysty i ciotek komentujących każdy krok.
Ale w środku czułam pustkę. To nie był mój dzień.
Po północy wymknęliśmy się z Szymonem na taras.
– Jeszcze tylko kilka godzin – szepnął mi do ucha. – Potem będzie już tylko nasze.
Kilka dni później spotkaliśmy się z przyjaciółmi w stodole. Było cicho, intymnie, pachniało sianem i świeżymi kwiatami. Szymon założył mi na palec prostą obrączkę z wygrawerowanym napisem: „Na zawsze razem”.
– Przysięgam ci miłość – powiedział drżącym głosem. – Taką prawdziwą, nie na pokaz.
Płakałam ze szczęścia.
Po wszystkim usiedliśmy na schodkach przed stodołą i patrzyliśmy w gwiazdy.
– Myślisz, że kiedyś rodzice zrozumieją? – zapytałam cicho.
Szymon uśmiechnął się smutno.
– Może kiedyś… Ale najważniejsze, że my wiemy, co jest dla nas ważne.
Kilka tygodni później prawda wyszła na jaw. Mama była wściekła.
– Oszukaliście nas! Jak mogliście?!
Tata milczał przez kilka dni. Dopiero potem przyszedł do mnie wieczorem do pokoju.
– Wiesz… chyba nigdy nie rozumiałem twoich marzeń – powiedział cicho. – Ale widzę, że jesteś szczęśliwa. I to jest najważniejsze.
Z czasem emocje opadły. Rodzina pogodziła się z naszym wyborem, choć nie obyło się bez plotek i szeptów na rodzinnych spotkaniach.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba zawalczyć o siebie nawet wtedy, gdy wszyscy są przeciwko nam. Bo czyje jest nasze życie, jeśli nie nasze?
Czy wy też musieliście kiedyś postawić granice swoim bliskim? Jak poradziliście sobie z presją rodziny?