Kiedy cierpliwość pękła: tamtej nocy kazał mi spać na klatce schodowej
Tamtej nocy nie zapomnę nigdy. Stałam na zimnej klatce schodowej, z policzkiem piekącym od uderzenia i łzami cieknącymi po twarzy. Drzwi do naszego mieszkania zatrzasnęły się z hukiem, a za nimi rozległ się jeszcze jego głos: — Skoro jesteś taka bezużyteczna, śpij sobie tutaj! — krzyknął Szymon. Zsunęłam się po ścianie na schody, objęłam kolana ramionami i pierwszy raz od lat pozwoliłam sobie płakać głośno.
Nie miałam telefonu, kluczy ani nawet butów — wyskoczyłam z mieszkania w kapciach, bo chciałam tylko uniknąć kolejnej awantury. Ale nie dało się już uciec. Szymon był moim mężem od dziesięciu lat. Wszyscy mówili: „Porządny chłopak z dobrej rodziny, informatyk, zaradny”. Mama powtarzała: „Paulina, nie wybrzydzaj, szczęście to stabilizacja”. Ja byłam wtedy młoda i głupia — myślałam, że miłość przyjdzie z czasem.
Na początku było nawet dobrze. Szymon był czuły, przynosił kwiaty bez okazji, zabierał mnie do kina. Ale kiedy jego ojciec zachorował i trzeba było przejąć rodzinny biznes — mały sklep spożywczy na Pradze — wszystko zaczęło się sypać. Szymon wracał coraz później, coraz częściej śmierdział wódką. Zaczął krzyczeć o byle co: że obiad za słony, że koszula źle wyprasowana. Potem przyszły pierwsze wyzwiska.
— Ty nawet obiadu nie umiesz ugotować! — wrzeszczał pewnego wieczoru. — Po co ja się z tobą żeniłem?
Próbowałam rozmawiać z mamą. — Paulina, każda para się kłóci. Ty musisz być mądrzejsza, przeczekać — mówiła. — Widzisz, jak ja z twoim ojcem żyję? Trzeba czasem zacisnąć zęby.
Ale ja już nie miałam siły zaciskać zębów. Zaczęły się rękoczyny. Najpierw przypadkiem popchnął mnie o drzwi lodówki. Potem szarpnął za włosy. Aż w końcu uderzył pięścią w twarz tak mocno, że przez tydzień chodziłam w okularach przeciwsłonecznych nawet w domu.
— Za co? — szepnęłam wtedy przez łzy.
— Sama mnie prowokujesz! — syknął.
W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Pracowałam jako pielęgniarka na oddziale dziecięcym w szpitalu na Banacha. Dzieci pytały: — Ciociu Paulino, dlaczego masz siniaka?
— Uderzyłam się o szafkę — kłamałam.
Z czasem przestałam czuć cokolwiek. Szymon coraz częściej wracał pijany i coraz częściej spał na kanapie. Ja zamykałam się w łazience i płakałam po cichu. Przestałam dzwonić do przyjaciółek — nie chciałam słuchać pytań ani rad.
Wszystko pękło tamtej nocy. Była sobota, Szymon wrócił po północy z kolegami z baru pod blokiem. Przygotowałam mu kolację — pierogi ruskie, jego ulubione. Ale on chciał schabowego.
— Ty naprawdę jesteś taka głupia? — wrzasnął i rzucił talerzem o ścianę.
Zanim zdążyłam się odsunąć, chwycił mnie za ramię i pchnął na drzwi.
— Wynocha! — ryknął.
Wyleciałam na klatkę schodową, zanim zdążyłam pomyśleć. Drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem.
Siedziałam tam chyba godzinę, może dwie. Nikt nie wychodził z mieszkań — wszyscy wiedzieli, co się dzieje u nas w domu, ale nikt nie chciał się mieszać. W końcu usłyszałam ciche kroki na schodach.
To był pan Marian z trzeciego piętra. Emerytowany kolejarz, zawsze życzliwy.
— Paulinka? Co ty tu robisz o tej porze?
— Nie mam gdzie iść…
Zawahał się chwilę, potem skinął głową.
— Chodź do nas na herbatę. Moja żona już śpi, ale coś wymyślimy.
W kuchni u państwa Nowaków pachniało miętą i świeżym chlebem. Pani Halina podała mi koc i ciepłe skarpetki.
— Dziecko… Co on ci zrobił?
— Nic… Po prostu się pokłóciliśmy.
Nie musiałam mówić więcej. Pani Halina tylko pokiwała głową i przytuliła mnie mocno.
Rano zadzwoniła do mojej mamy.
— Pani Mario, Paulina nocowała u nas…
— Co?! Znowu przesadza! Niech wraca do domu i nie robi wstydu rodzinie!
Wróciłam do mieszkania po południu. Szymon siedział przy stole z matką.
— No i co? Zrobiłaś z siebie pośmiewisko na całą klatkę! — syknęła teściowa.
— Przepraszam…
— Przepraszać to ty możesz Boga! — rzuciła pogardliwie.
Szymon nie powiedział ani słowa. Patrzył na mnie zimno, jakby byłam dla niego powietrzem.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. W pracy pielęgniarki zauważyły moje podbite oko.
— Paulina… On ci to zrobił?
Zacisnęłam usta i pokręciłam głową.
Wieczorami dzwoniła mama:
— Musisz być cierpliwa! Małżeństwo to nie bajka!
Ale ja już nie wierzyłam w bajki.
Pewnego dnia po dyżurze spotkałam pod blokiem sąsiada z naprzeciwka — Michała. Był wdowcem od dwóch lat, samotnie wychowywał syna w wieku mojej siostrzenicy.
— Paulina… Jeśli potrzebujesz pomocy…
— Dziękuję, dam sobie radę — przerwałam mu szybko.
Ale Michał nie odpuszczał. Zostawiał mi pod drzwiami świeże bułki albo słoik ogórków kiszonych własnej roboty.
Szymon zauważył to któregoś dnia i zrobił mi awanturę:
— Co to za czułości z sąsiadem?! Chcesz być jak twoja matka? Zdradzać męża?!
Nie odpowiedziałam nic. Wiedziałam już wtedy, że to koniec.
Ostatni raz próbowałam porozmawiać z mamą:
— Mamo… Ja już nie mogę tak żyć…
— Paulina! Ty chyba zwariowałaś! Gdzie ty pójdziesz? Kto cię przyjmie? Masz dom, męża…
— Mamo… On mnie bije…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Nie przesadzaj… Twój ojciec też czasem podniósł głos…
Wtedy poczułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Tamtej nocy Szymon wrócił pijany jak zwykle. Tym razem nie czekałam aż zacznie krzyczeć. Spakowałam torbę: kilka ubrań, dokumenty, zdjęcie z dzieciństwa z babcią na Mazurach. Wyszłam bez słowa.
Zadzwoniłam do Michała:
— Czy mogę u ciebie przenocować?
Nie pytał o nic więcej.
Przez kilka tygodni mieszkałam u niego w pokoju gościnnym. Pomagałam przy synu, gotowałam obiady. Michał był cierpliwy i delikatny — nigdy nie dotknął mnie bez pozwolenia.
Szymon wydzwaniał do mnie codziennie:
— Wróć natychmiast! Inaczej pożałujesz!
Groził mi sądem, zabierał pieniądze ze wspólnego konta. Teściowa rozpowiadała po rodzinie, że jestem niewdzięczną żoną i pewnie mam kochanka.
Mama przestała odbierać telefony.
Ale ja już wiedziałam: wolność boli tylko na początku. Potem staje się oddechem.
Złożyłam pozew o rozwód. Sąd przyznał mi połowę majątku i zakaz zbliżania się dla Szymona po tym, jak przyszedł pod mieszkanie Michała i groził mi nożem.
Dziś mieszkam z Michałem i jego synem w małym domku pod Warszawą. Pracuję dalej jako pielęgniarka — dzieci mówią mi „ciocia Paulina” i przynoszą laurki na dyżurze. Czasem jeszcze budzę się w nocy zlana potem ze strachu przed krzykiem Szymona… Ale wiem już, że jestem bezpieczna.
Mama nigdy mnie nie przeprosiła. Nadal uważa, że powinnam była „przeczekać”. Teściowa nie rozmawia ze mną wcale.
Ale ja patrzę w lustro i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy naprawdę musimy cierpieć latami tylko dlatego, że tak wypada? Czy rodzina powinna być ważniejsza niż nasze własne życie? Czekam na wasze historie…