Już nie poznaję mojego syna… Jego żona zamienia jego życie w koszmar – historia matki z warszawskiego blokowiska
Zimny, styczniowy wieczór. Siedzę na klatce schodowej, trzymając w dłoniach klucze do mieszkania mojego syna. Drzwi trzaskają za mną z hukiem, a echo niesie się po całym bloku. W środku słyszę jeszcze jej głos – ostry, nieznoszący sprzeciwu: „Nie życzę sobie twojej matki w naszym domu!”. Mój syn, Michał, nie mówi nic. Tylko patrzy na mnie tymi swoimi dawnymi, ciepłymi oczami, które dziś są jakby puste.
Nie poznaję go. Kiedyś był duszą towarzystwa, zawsze z żartem na ustach, zawsze gotów pomóc każdemu. Teraz? Cień człowieka. Wysoki, szczupły, zgarbiony. Pracował kiedyś jako kierownik w dużej hurtowni spożywczej na Pradze. Dumny byłam z niego! Sam się dorobił, kupił mieszkanie na kredyt, samochód. Po śmierci ojca to on był moim wsparciem. A potem pojawiła się ona – Kinga.
Poznali się przez znajomych na domówce. Kinga była inna niż wszystkie dziewczyny, które znałam z opowieści Michała – elegancka, chłodna, zawsze perfekcyjnie ubrana. Pracowała w banku jako specjalistka od kredytów hipotecznych. Szybko się do siebie zbliżyli. Po pół roku zamieszkali razem.
Na początku myślałam: „Wreszcie ktoś poukładany”. Ale już wtedy coś mi nie pasowało. Michał coraz rzadziej dzwonił, przestał wpadać na niedzielne obiady. Kiedy pytałam, odpowiadał wymijająco: „Mamo, dużo pracy mamy… Kinga nie lubi gości”.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie wieczorem:
– Mamo, możesz przyjechać? Kinga jest w szpitalu, coś z ciążą…
Serce mi stanęło. Pojechałam natychmiast. Kinga leżała na oddziale patologii ciąży – blada, zaciśnięte usta, nie patrzyła na mnie ani razu. Michał siedział przy niej jak piesek, gotowy na każde skinienie. Lekarz powiedział mi potem na korytarzu:
– Proszę pani, tu nie chodzi tylko o zdrowie fizyczne…
Nie dopytywałam. Po porodzie wnuczka – Antosia – Kinga jeszcze bardziej się zamknęła. Michał wrócił do pracy po urlopie tacierzyńskim i… zaczęły się telefony:
– Mamo, możesz przyjechać? Kinga musi wyjść do lekarza.
– Mamo, Antoś płacze całe noce…
Jeździłam. Gotowałam obiady, sprzątałam mieszkanie, przewijałam wnuka. Kinga nigdy nie powiedziała „dziękuję”. Zawsze patrzyła na mnie z góry:
– Proszę nie dotykać jego rzeczy.
– Niech pani nie daje mu tego soku! Jest za słodki.
Czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Z czasem Michał zaczął się zmieniać. Przestał się śmiać. Przestał spotykać z kolegami. Nawet do mnie dzwonił coraz rzadziej – zawsze szeptem, jakby się bał, że ona usłyszy.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Pani Basiu, pani syn chyba ma kłopoty…
Zamarłam. Poszłam pod ich blok i zobaczyłam przez okno: Michał siedzi przy stole z głową w dłoniach, a Kinga stoi nad nim i krzyczy:
– Jesteś bezużyteczny! Nawet dziecka nie potrafisz uspokoić! Po co ci ta praca? I tak zarabiasz grosze!
Chciałam wejść i go obronić, ale wiedziałam, że to tylko pogorszy sprawę.
Wkrótce Michał stracił pracę – firma upadła przez pandemię. Kinga zaczęła zarabiać więcej i coraz częściej wypominała mu wszystko:
– Ja tu utrzymuję dom! Ty nawet zakupów nie potrafisz zrobić! Zobacz na siebie!
Michał próbował dorabiać jako kierowca Bolta nocami. W dzień zajmował się Antosiem i domem. Był coraz bardziej zmęczony i rozdrażniony.
Próbowałam z nim rozmawiać:
– Synku… tak nie można żyć. Ona cię niszczy.
– Mamo… ona jest po prostu zmęczona…
– A ty?
– Ja sobie poradzę.
Nie radził sobie.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie płacząc:
– Pani Basiu, proszę zabrać tego bachora! Ja już nie mogę!
Pojechałam natychmiast. Antoś miał wysoką gorączkę, a Michała nie było w domu – jeździł nocą po klientach. Kinga leżała w sypialni z telefonem i nawet nie spojrzała na dziecko.
Zabrałam wnuka do siebie na dwa dni. Michał przyszedł po niego rano – blady jak ściana.
– Mamo… ona grozi mi rozwodem. Powiedziała, że jak jeszcze raz oddam dziecko „obcej babie”, to zabierze Antosia i wyjedzie do swojej matki do Gdańska.
Zacisnęłam pięści ze złości.
– Synu! To jest przemoc! Nie możesz tak żyć!
– Mamo… ja ją kocham…
Kochasz? Czy boisz się być sam?
Od tamtej pory Kinga zabroniła mi przychodzić do ich mieszkania bez zapowiedzi. Michał przestał odbierać telefony ode mnie i od siostry – mojej córki Magdy.
Magda próbowała interweniować:
– Michał! Ocknij się! Ona cię niszczy!
– Magda, nie wtrącaj się!
W końcu przestał odbierać nawet od niej.
Ostatni raz widziałam go miesiąc temu – przypadkiem na bazarze pod Halą Mirowską. Stał w kolejce po warzywa z Antosiem na ręku. Wyglądał jak cień człowieka – zapadnięte policzki, podkrążone oczy.
– Michał…
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się smutno:
– Cześć mamo…
Antoś wyciągnął do mnie rączki:
– Babcia!
Ale Michał odsunął się szybko:
– Musimy już iść…
Wróciłam do domu i płakałam całą noc.
Czasem myślę: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była walczyć o niego mocniej? A może powinnam odpuścić?
Dziś siedzę na tej klatce schodowej i słyszę jej głos za drzwiami:
– Albo ja, albo twoja matka!
A mój syn milczy.
Czy można uratować dorosłe dziecko przed kimś, kto je niszczy? Czy powinnam walczyć dalej – czy pozwolić mu samemu upaść na dno?
Czasem pytam siebie: czy matka może naprawdę stracić swoje dziecko za życia? Co wy byście zrobili na moim miejscu?