Jednak rzeczywistość w domu była daleka od tego, co sobie wyobrażałam. Gdy dzieci wkraczały w lata nastoletnie, ich wdzięczność zdawała się słabnąć, zastąpiona poczuciem uprawnienia i ciągłymi żądaniami więcej. Wideorozmowy i wiadomości, niegdyś pełne śmiechu i opowieści o ich dniu, zamieniły się w listy życzeń i skargi na to, co mają ich przyjaciele, a czego one nie mają
Opuszczając znajome ulice naszego małego miasteczka na Śląsku, ja, Rebeka, wyruszyłam w podróż, która objęła kontynenty, kierowana jednym celem: zapewnienie bytu mojej rodzinie. Mój mąż, Paweł, i ja przywitaliśmy nasze dzieci, Eliasza i Brygidę, w świecie skromnych środków. Marzyliśmy o daniu im wszystkiego, czego nigdy nie mieliśmy, ale nasze marzenia wiązały się z kosztami.
Decyzja o pracy za granicą nie była łatwa. Myśl o byciu kilometrów od Pawła i dzieci, tracenie niezliczonych kamieni milowych i codziennych chwil, ciążyła mi na sercu. Jednak obietnica stabilności finansowej i lepszej przyszłości dla Eliasza i Brygidy pchnęła mnie do przodu. Znalazłam się w Europie, nawigując w nowej kulturze, języku i sposobie życia, wysyłając do domu każdy grosz, na który mogłam sobie pozwolić.
Lata zamieniły się w dekady, a odległość wydawała się coraz głębsza z każdym mijającym dniem. Paweł robił, co mógł, aby wypełnić pustkę mojej nieobecności, godząc pracę z obowiązkami samotnego rodzica. Tymczasem Eliasz i Brygida dorastali, mając wszystko, o co mogli poprosić – najlepszą edukację, zajęcia pozalekcyjne, najnowsze gadżety i wakacje w miejscach, które widziałam tylko w broszurach. Pracowałam niezmordowanie, wierząc, że moje poświęcenia zapewnią ich szczęście i sukces.
Czując się obcą w mojej własnej rodzinie, wróciłam do domu, mając nadzieję zniwelować przepaść, którą stworzyły czas i odległość. Ale spotkanie nie było radosną okazją, jaką sobie wyobrażałam. Eliasz i Brygida, teraz młodzi dorośli, przyzwyczaili się do stylu życia, którego Paweł i ja nie mogliśmy już utrzymać. Nasze próby zaszczepienia wartości ciężkiej pracy i wdzięczności spotkały się z głuchym odzewem, ponieważ wydawali się bardziej oddaleni od nas niż kiedykolwiek.
Uświadomienie sobie, że moje dozgonne wysiłki wyhodowały w moich dzieciach poczucie nigdy niekończącego się niezadowolenia, było gorzką pigułką do przełknięcia. Marzenia, które pielęgnowałam o szczęśliwej, zjednoczonej rodzinie, wydawały się odległymi wspomnieniami, przyćmionymi przez surową rzeczywistość naszych napiętych relacji.
Reflektując nad straconymi latami i dokonanymi poświęceniami, nie mogę się oprzeć zastanawianiu, czy cena zapewnienia moim dzieciom materialnych potrzeb nie przyszła kosztem naszej emocjonalnej więzi. Dążenie do dawania im „wszystkiego” mogło niechcący nauczyć ich, że nic nigdy nie jest wystarczające.