Gorzka prawda o rodzinie: Listy, których nigdy nie miałam odwagi wysłać
Wszystko zaczęło się od telefonu, który odebrałam w środku nocy. Dzwoniła teściowa. Jej głos był zimny jak lód, a słowa wbijały się w moją głowę jak gwoździe: „Natalio, twój mąż nie wróci dziś do domu. Lepiej, żebyś już nie czekała.” Nie zadała żadnego pytania. Nie zapytała, czy dzieci śpią, czy mam co jeść, czy jestem sama. Po prostu oznajmiła mi koniec mojego małżeństwa.
Wybiegłam na klatkę schodową w rozciągniętym dresie, z rozmazanym makijażem i łzami na policzkach. Sąsiadka z naprzeciwka – pani Halina – spojrzała na mnie z litością, ale nie powiedziała ani słowa. Wtedy poczułam się naprawdę sama. Mój świat rozpadł się na kawałki, a ja nie miałam nawet z kim o tym porozmawiać.
Mój mąż, Paweł, był moją pierwszą miłością. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on studiował informatykę, ja pedagogikę. Był czarujący, zabawny, miał marzenia i plany. Wszyscy mówili, że jesteśmy idealną parą. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na osiedlu Azory. Było ciasno, ale szczęśliwie. Urodziła się Zosia, potem Staś. Paweł coraz więcej pracował, coraz rzadziej wracał do domu na czas. Tłumaczył się projektami, delegacjami, zmęczeniem.
Z czasem zaczęłam czuć się przezroczysta. Przestał mnie przytulać na dobranoc. Przestał pytać, jak minął mi dzień. Zostawałam sama z dziećmi, z zakupami, z chorobami i przedszkolnymi przedstawieniami. Kiedy próbowałam rozmawiać, zbywał mnie: „Nie teraz, jestem zmęczony.”
Aż do tamtej nocy. Potem już nic nie było takie samo.
Paweł wyprowadził się do innej kobiety – młodszej koleżanki z pracy. Zostawił mi tylko SMS: „Przepraszam. Muszę żyć po swojemu.”
Zostałam sama z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Moja mama – Barbara – przyjechała następnego dnia z Radomia. Myślałam, że mnie przytuli, powie coś ciepłego. Zamiast tego usłyszałam:
– A nie mówiłam? Trzeba było nie wychodzić za informatyka. Oni zawsze mają coś do ukrycia.
Zrobiło mi się niedobrze. Chciałam krzyczeć, ale nie miałam siły.
Przez pierwsze tygodnie żyłam jak automat. Rano budziłam Zosię i Stasia, szykowałam śniadanie, odprowadzałam do przedszkola i szkoły. Potem biegłam do pracy – byłam nauczycielką w podstawówce na Prądniku Białym. Po południu zakupy, obiady, pranie, lekcje. Wieczorem siadałam przy kuchennym stole i płakałam w ciszy.
Rodzina Pawła odwróciła się ode mnie całkowicie. Teściowa przestała odbierać telefony. Teść – pan Marian – udawał, że mnie nie zna, gdy spotykaliśmy się na osiedlu. Moja własna siostra – Kinga – zamiast wsparcia rzucała mi w twarz:
– Sama sobie jesteś winna. Trzeba było bardziej dbać o męża.
Zaczęły się plotki na klatce schodowej. Pani Halina szepcze do sąsiadki z góry:
– Widzisz? Zostawił ją. Pewnie coś przeskrobała.
Czułam się jak trędowata.
Pieniędzy zaczęło brakować już po pierwszym miesiącu. Paweł płacił alimenty nieregularnie. Czasem musiałam wybierać: zapłacić za prąd czy kupić dzieciom nowe buty na zimę? Zosia płakała, bo koleżanki miały lepsze tornistry i modne kurtki z Reserved. Staś zamykał się w sobie i przestał mówić o tacie.
Pewnego wieczoru usiadłam z dziećmi przy stole i powiedziałam:
– Tata wyjechał daleko i na razie nie wróci.
Zosia spojrzała na mnie dużymi oczami:
– Czy to przez to, że byłam niegrzeczna?
Serce mi pękło.
W pracy udawałam silną. Dzieciaki w szkole pytały:
– Proszę pani, czemu jest pani taka smutna?
A ja odpowiadałam:
– To tylko zmęczenie.
Wieczorami pisałam listy do Pawła. Nigdy ich nie wysłałam. Pisałam o tym, jak bardzo mnie zranił, jak bardzo boję się przyszłości. Pisałam o dzieciach, o tym, że Staś zaczął się jąkać, a Zosia przestała jeść śniadania. Pisałam o samotności i o tym, że nikt mnie nie rozumie.
Pewnego dnia zadzwoniła mama:
– Natalia, musisz się pozbierać. Ludzie patrzą.
– Mamo, ja nie mam już siły…
– Nie przesadzaj! W moich czasach kobiety nie miały takich luksusów jak ty.
Zaczęłam nienawidzić tych rozmów. Czułam się winna nawet za to, że cierpię.
Minęły dwa lata. Paweł pojawił się raz na święta – przywiózł dzieciom drogie prezenty i nową partnerkę. Zosia nie chciała z nią rozmawiać. Staś schował się pod stół.
Po jego wyjściu zadzwoniła teściowa:
– Ty ich nastawiasz przeciwko ojcu! Jesteś złą matką!
Wtedy po raz pierwszy krzyknęłam do słuchawki:
– To wy mnie zostawiliście! To wy nigdy nie zapytaliście, jak sobie radzę!
Rzuciłam telefonem o podłogę i rozpłakałam się tak głośno, że dzieci przyszły mnie przytulić.
Z czasem nauczyłam się żyć sama. Zaczęłam chodzić na spacery po Plantach, zapisałam się na jogę w domu kultury. Poznałam kilka kobiet w podobnej sytuacji – Magdę i Justynę – razem piłyśmy kawę i śmiałyśmy się z naszych „idealnych” rodzin.
Ale rany zostały.
Dziś Staś ma 12 lat, Zosia 15. Paweł widuje ich raz na kilka miesięcy. Teściowa dzwoni tylko wtedy, gdy chce zaprosić dzieci na urodziny nowego wnuka Pawła.
Moja mama wciąż powtarza:
– Musisz wybaczyć. Rodzina jest najważniejsza.
Ale czy można wybaczyć rodzinie, która odwróciła się w najtrudniejszym momencie? Czy można zapomnieć słowa, które bolą bardziej niż zdrada?
Czasem siadam wieczorem przy kuchennym stole i czytam stare listy do Pawła. Myślę o tym wszystkim, co przeszłam i pytam siebie: czy naprawdę jestem silna? Czy to już koniec mojej walki o siebie?
A wy – czy potrafilibyście wybaczyć rodzinie taką obojętność? Czy warto próbować odbudować coś, co zostało tak brutalnie zniszczone?