Gorzka cena szczęścia: Historia Elżbiety Wysockiej
Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi. Stałam wtedy w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, szorując stare garnki po niedzielnym obiedzie. Wpadł mój mąż, Andrzej, z twarzą czerwoną od gniewu i zmęczenia. „Elka, musimy porozmawiać” – powiedział, a ja już wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
– Co się stało? – zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu.
– To koniec. Nie mogę już tak żyć. Kocham inną – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko zły żart. Ale on patrzył na mnie twardo, bez cienia litości.
– Kogo? – wyszeptałam.
– Martę. Z pracy. Jest w ciąży.
Woda z garnków rozlała się na podłogę, a ja osunęłam się na krzesło. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasze wspólne święta, narodziny córki, wspólne remonty starego domu pod Radomiem. Wszystko nagle straciło sens.
Andrzej spakował się tego samego wieczoru. Nasza córka, Zosia, miała wtedy piętnaście lat i nie rozumiała niczego poza jednym: tata odszedł. Przez kolejne tygodnie nie jadła, nie spała, zamykała się w pokoju i płakała do poduszki. Ja próbowałam być silna dla niej, ale nocami wyłam w poduszkę tak cicho, by nie słyszała.
Rodzina Andrzeja odwróciła się ode mnie. Teściowa przestała dzwonić, szwagierka przestała zapraszać na imieniny. Nawet sąsiadki patrzyły na mnie z litością lub złośliwym uśmieszkiem. „Widać nie potrafiłaś zatrzymać chłopa” – usłyszałam kiedyś w sklepie od pani Haliny.
Zaczęły się problemy finansowe. Andrzej płacił alimenty nieregularnie, a ja pracowałam w szkolnej stołówce za najniższą krajową. Często musiałam wybierać: rachunki czy jedzenie? Zosia dorabiała roznosząc ulotki po blokach w Radomiu. Były dni, kiedy jadłyśmy tylko chleb z margaryną i herbatę bez cukru.
Najgorsze były święta. W Wigilię 2012 roku siedziałyśmy we dwie przy pustym stole. Zosia patrzyła w okno i nagle powiedziała:
– Mamo, czemu tata nas zostawił? Czy to przez ciebie?
Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Próbowałam tłumaczyć, że czasem ludzie się zmieniają, że to nie jej wina… Ale sama w to nie wierzyłam.
Z czasem Zosia zaczęła się buntować. Wróciła raz do domu pijana, innym razem przyprowadziła chłopaka z tatuażami i kolczykiem w brwi. Krzyczałyśmy na siebie coraz częściej.
– Ty nic nie rozumiesz! – wrzeszczała.
– Staram się! – płakałam.
– Gdybyś była inna, tata by został!
Wtedy pierwszy raz uderzyłam ją w twarz. Od razu tego pożałowałam, ale ona wybiegła z domu i nie wróciła przez dwa dni.
W tym czasie zadzwoniła do mnie moja siostra, Barbara:
– Elka, co ty wyprawiasz? Zosia spała u nas! Nie możesz jej tak traktować!
– Ja… ja już nie wiem, co robić…
– Przyjedź do nas na wieś na trochę. Odpoczniesz.
Pojechałam do Barbary do małej wsi pod Puławami. Tam pierwszy raz od miesięcy przespałam całą noc bez koszmarów. Barbara miała trzech synów i męża rolnika – dom zawsze był pełen ludzi i śmiechu. Poczułam się jak intruz, ale jednocześnie zazdrościłam jej tej zwyczajności.
Zosia została w Radomiu u koleżanki. Pisała do mnie rzadko i krótko: „Jest ok” albo „Nie martw się”.
Pewnego dnia Barbara zaprosiła mnie na wiejskie ognisko. Tam poznałam Pawła – wdowca po sąsiedzku. Był cichy, zamknięty w sobie, ale miał dobre serce. Pomagał mi przy remoncie dachu u Barbary.
– Elżbieta… – powiedział pewnego wieczoru – wiem, że życie cię nie oszczędzało. Mnie też nie. Moja żona zmarła na raka trzy lata temu. Zostałem sam z córką.
Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.
– Myślisz czasem o szczęściu? – zapytał nagle.
– Już dawno przestałam – odpowiedziałam szczerze.
– Może warto spróbować jeszcze raz?
Nie odpowiedziałam wtedy nic. Bałam się zaufać komukolwiek po tym wszystkim.
Po powrocie do Radomia Zosia była inna – cichsza, jakby starsza o kilka lat. Pewnego dnia znalazłam ją płaczącą nad listem od ojca:
– On ma nowe dziecko…
– Wiem…
– Mamo… przepraszam za wszystko…
Przytuliłyśmy się i płakałyśmy razem długo.
Minęły lata. Zosia skończyła liceum z wyróżnieniem i dostała się na studia do Warszawy. Ja coraz częściej jeździłam do Barbary i Pawła na wieś. Paweł powoli zdobywał moje zaufanie – pomagał mi przy naprawach w domu, zapraszał na spacery po lesie.
Z czasem zaczęliśmy być razem – najpierw nieśmiało, potem coraz pewniej. Jego córka Ania zaakceptowała mnie szybciej niż moja własna córka nowego partnera.
Zosia długo nie mogła pogodzić się z tym związkiem.
– To zdrada wobec taty! – krzyczała kiedyś przez telefon.
– Zosiu… on nas zostawił…
– Ale ty nie możesz być szczęśliwa bez niego!
Dopiero gdy sama zakochała się na studiach i zobaczyła, jak wygląda prawdziwa miłość i wsparcie, zaczęła rozumieć moje wybory.
Dziś mieszkam z Pawłem we wspólnym domu pod Puławami. Często odwiedza nas Zosia ze swoim narzeczonym Tomkiem – czasem nawet Andrzej przyjeżdża ze swoją nową rodziną na imieniny Ani.
Nie jest idealnie – czasem wracają stare rany, czasem kłócimy się o drobiazgi. Ale nauczyłam się przebaczać – sobie i innym.
Często patrzę przez okno na pola i myślę: czy naprawdę trzeba było przejść przez tyle bólu, żeby docenić zwykłe szczęście? Czy każdy ma szansę zacząć od nowa?
A Wy? Czy potrafilibyście wybaczyć taką zdradę? Czy można jeszcze zaufać po tylu ranach?