„Gdy przywiozłam chorą mamę do siebie, mąż zażądał: 'Sprzedaj jej mieszkanie i niech się wynosi’” – historia Magdy z Poznania
— Magda, nie będziemy się nią zajmować! — krzyknął Paweł, trzaskając drzwiami sypialni. Stałam w przedpokoju z walizką mamy w jednej ręce i jej lekami w drugiej, a serce waliło mi jak oszalałe. Mama siedziała na krześle, skulona, blada, z oczami pełnymi lęku. Właśnie przywiozłam ją ze szpitala po udarze. Wiedziałam, że nie wróci już do swojego mieszkania na Jeżycach — nie była w stanie samodzielnie funkcjonować. Ale nie spodziewałam się, że własny mąż powita ją takim chłodem.
— Paweł, ona nie ma dokąd pójść — próbowałam mówić spokojnie, choć głos mi drżał. — To moja mama!
— To nie mój problem! — odparł ostro. — Sprzedaj jej mieszkanie i wynajmij jej opiekunkę. Albo niech idzie do domu opieki. Ja się na to nie pisałem!
Wtedy poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez całe życie myślałam, że rodzina to coś więcej niż wygoda. Że kiedy przychodzi kryzys, trzymamy się razem. Ale Paweł patrzył na mnie jak na obcą osobę.
Mama była zawsze cicha, skromna, nigdy nikomu nie przeszkadzała. Po śmierci taty mieszkała sama na Jeżycach, a ja z Pawłem i naszym synem Antkiem w bloku na Winogradach. Byliśmy razem od studiów — poznaliśmy się na polonistyce na UAM-ie. Paweł był wtedy duszą towarzystwa, zabawnym chłopakiem z Leszna, który marzył o karierze dziennikarza. Ja byłam raczej nieśmiała, ale przy nim czułam się bezpieczna.
Wszystko zmieniło się po narodzinach Antka. Paweł coraz częściej zostawał po godzinach w pracy, a ja zajmowałam się domem i dzieckiem. Mama pomagała jak mogła — gotowała nam obiady, odbierała Antka z przedszkola, czasem nawet sprzątała mieszkanie. Nigdy nie prosiła o nic dla siebie.
Aż do tego dnia, kiedy zadzwonił telefon ze szpitala: „Pani matka miała udar. Proszę przyjechać natychmiast.”
Pamiętam tamten wieczór jak przez mgłę. Siedziałam przy jej łóżku na neurologii, trzymałam ją za rękę i płakałam po cichu. Lekarz powiedział wprost: „Stan ciężki, ale stabilny. Będzie wymagać stałej opieki.”
Nie miałam wątpliwości — zabiorę ją do siebie. Przecież jestem jej jedyną córką.
Gdy przywiozłam mamę do naszego mieszkania, Paweł nawet nie wyszedł z pokoju. Antek patrzył na babcię z przerażeniem — nigdy nie widział jej takiej słabej i bezradnej.
Wieczorem usiedliśmy z Pawłem w kuchni.
— Nie możemy tak żyć — zaczął bez ogródek. — Ja pracuję całymi dniami, ty będziesz siedzieć z nią w domu? Kto będzie zarabiał? Kto zajmie się Antkiem?
— Damy radę — próbowałam go przekonać. — Może zatrudnimy opiekunkę na kilka godzin? Przecież mama ma swoje mieszkanie, możemy je wynająć…
— Albo sprzedać! — przerwał mi brutalnie. — I za te pieniądze wynająć jej pokój gdzieś indziej. Ja nie chcę tu obcej osoby pod dachem.
— To nie jest obca osoba! To moja matka!
— Twoja, nie moja! — rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak śmietana. Paweł wracał późno z pracy, unikał kontaktu wzrokowego ze mną i z mamą. Antek był zagubiony — pytał mnie szeptem:
— Mamo, czy babcia umrze?
— Nie wiem, kochanie… Zrobimy wszystko, żeby było jej lepiej.
Mama leżała w naszym salonie na rozkładanej kanapie. Codziennie myłam ją, karmiłam, podawałam leki. Czasem płakała po cichu w poduszkę.
— Przepraszam cię, Madziu… Nie chciałam być ciężarem…
— Mamo! Nigdy tak nie mów! — tuliłam ją mocno.
W tym czasie zadzwoniła do mnie ciotka Basia z Gniezna:
— Magda, może przywieź mamę do nas? U nas jest dom, ogród…
Ale wiedziałam, że mama chce być ze mną i z Antkiem. Poza tym ciotka miała swoje problemy zdrowotne.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił wcześniej niż zwykle i zaczął pakować swoje rzeczy do walizki.
— Co ty robisz? — zapytałam zdezorientowana.
— Wyprowadzam się do Wojtka na jakiś czas. Nie mogę tu wytrzymać tej atmosfery.
— Paweł…
— Albo ona się wyprowadzi, albo ja! — rzucił przez ramię.
Stałam jak sparaliżowana. W jednej chwili zostałam sama z chorym rodzicem i dzieckiem.
Następnego dnia zadzwoniła teściowa:
— Magda, Paweł mówił mi o wszystkim… Może rzeczywiście lepiej byłoby oddać twoją mamę do domu opieki? Ty jesteś młoda, masz dziecko…
— Pani Zofio, proszę mnie zrozumieć… To moja mama!
— Ale Paweł też ma rację…
Rozłączyłam się bez słowa.
Przez kolejne tygodnie walczyłam sama ze wszystkim: opieką nad mamą, Antkiem i domem. Były dni, kiedy miałam ochotę wyjść i już nie wrócić. Ale kiedy patrzyłam na mamę — taką kruchą i bezbronną — wiedziałam, że nie mogę jej zostawić.
W końcu postanowiłam wynająć jej mieszkanie na Jeżycach i za te pieniądze zatrudnić opiekunkę na kilka godzin dziennie. Dzięki temu mogłam wrócić do pracy na pół etatu w bibliotece uniwersyteckiej.
Paweł wracał czasem po ubrania albo po Antka na weekendy. Unikaliśmy rozmów o przyszłości.
Pewnego dnia przyszedł z nową propozycją:
— Magda… Może sprzedamy to mieszkanie twojej mamy? Kupimy coś większego pod Poznaniem… Będziemy mieli spokój.
Popatrzyłam mu prosto w oczy:
— Ty chcesz mieć spokój czy rodzinę?
Nie odpowiedział.
Z czasem zaczęliśmy żyć osobno pod jednym dachem. Paweł coraz częściej nocował u kolegi albo u matki. Ja byłam zmęczona, ale spokojna — wiedziałam, że robię to co trzeba.
Któregoś ranka mama spojrzała na mnie z łzami w oczach:
— Madziu… Dziękuję ci…
Uśmiechnęłam się przez łzy:
— To ja dziękuję ci za wszystko…
Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Paweł wyprowadził się na stałe do innego miasta. Złożyliśmy pozew o rozwód bez orzekania o winie — choć wszyscy wiedzieliśmy, kto naprawdę zawinił.
Zostałyśmy z mamą i Antkiem same. Jest ciężko — czasem brakuje mi siły i cierpliwości. Ale wiem jedno: nigdy nie zostawię bliskiej osoby w potrzebie tylko dlatego, że tak jest wygodniej.
Czasem wieczorem pytam siebie: czy naprawdę tak trudno być człowiekiem dla drugiego człowieka? Czy wygoda jest ważniejsza niż lojalność? Może wy też mieliście podobne wybory? Co byście zrobili na moim miejscu?