Dziecko z naszych snów, znalezione w najmniej oczekiwanym miejscu – Moja walka o macierzyństwo i rodzinne sekrety

– Znowu nie wyszło… – szepnęłam, patrząc na dwie blade kreski na teście ciążowym. W łazience panowała cisza, przerywana tylko moim płytkim oddechem. Michał stał w progu, z oczami pełnymi nadziei, która gasła z każdą sekundą. – Kochanie… – zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć. – Proszę, nie mów nic. Nie dzisiaj.

Od pięciu lat nasze życie kręciło się wokół lekarzy, badań i kolejnych prób. Każda wizyta w klinice była jak wyrok. Słowa „czynnik kobiecy” brzmiały jak przekleństwo. Moja mama powtarzała: „Może za bardzo się starasz?” Babcia szeptała: „Trzeba się modlić.” A ja czułam się coraz bardziej pusta i winna. Michał był cierpliwy, ale widziałam, jak coraz częściej zamyka się w sobie. Zaczęliśmy się od siebie oddalać.

Pewnego wieczoru, gdy wróciłam z pracy, zastałam Michała siedzącego przy stole z moją siostrą, Martą. Ich rozmowa ucichła na mój widok. – O czym rozmawiacie? – zapytałam podejrzliwie. Marta spojrzała na mnie z troską. – Musimy pogadać, Karolina.

Usiadłam naprzeciwko nich, czując narastający niepokój. – Co się dzieje? – spytałam. Michał ścisnął moją dłoń. – Twoja siostra ma dla nas propozycję…

Marta spuściła wzrok. – Wiesz, że pracuję w domu dziecka. Jest tam dziewczynka… Ola. Ma siedem lat i nikt jej nie chce adoptować. Przypomina mi ciebie z dzieciństwa. Może…

Zanim dokończyła, wybuchłam płaczem. – To nie jest takie proste! Nie mogę po prostu zastąpić własnego dziecka kimś obcym!

Marta milczała długo, a potem powiedziała cicho: – Czasem szczęście przychodzi inaczej, niż myślimy.

Przez kolejne dni nie mogłam przestać myśleć o Oli. W nocy śniła mi się jej twarz – duże oczy i nieufny uśmiech. Michał coraz częściej wspominał o adopcji, ale ja czułam opór. Bałam się, że nigdy nie pokocham tego dziecka tak, jak własnego.

W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura, Ania, zapytała: – Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.

– Po prostu za dużo myślę – odpowiedziałam wymijająco.

W końcu zgodziłam się pojechać do domu dziecka. Marta czekała na nas przy wejściu. Wprowadziła nas do sali zabaw, gdzie Ola układała puzzle sama w kącie. Podeszłam do niej niepewnie.

– Cześć, Olu. Jestem Karolina.

Dziewczynka spojrzała na mnie spod byka i wzruszyła ramionami.

– Lubię puzzle – powiedziała cicho.

– Ja też kiedyś układałam z moją siostrą – uśmiechnęłam się lekko.

Ola spojrzała na Martę i zapytała: – To twoja siostra?

– Tak – odpowiedziała Marta i pogłaskała ją po głowie.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Michał był wyraźnie poruszony spotkaniem z Olą. Ja czułam chaos w głowie i sercu.

Wieczorem zadzwoniła mama.

– Karolinko, słyszałam od Marty… Naprawdę chcecie adoptować?

– Nie wiem jeszcze…

– To nie jest twoje dziecko! – wykrzyknęła nagle.

– Ale może mogłoby być…

Mama rozłączyła się bez słowa.

Przez kolejne tygodnie rodzina podzieliła się na dwa obozy. Babcia była zachwycona pomysłem adopcji („Dzieci trzeba kochać!”), mama była przeciwna („To nie jest nasze!”), a tata milczał jak zwykle.

W międzyczasie dostałam telefon od lekarza: „Pani Karolino, niestety wyniki są jednoznaczne…” Ostatnia nadzieja umarła we mnie tego dnia.

Wieczorem Michał przytulił mnie mocno.

– Może to znak? Może Ola jest nam pisana?

Zgodziłam się na kolejne spotkanie z Olą. Tym razem zabrałam ją na lody do parku. Siedziałyśmy na ławce, a ona nagle zapytała:

– Czy pani będzie moją mamą?

Zatkało mnie. Spojrzałam na nią i zobaczyłam w jej oczach tę samą samotność, którą czułam od lat.

– Chciałabym spróbować… Jeśli ty też chcesz.

Ola uśmiechnęła się po raz pierwszy szczerze.

Proces adopcyjny był długi i pełen przeszkód. Mama przestała się do mnie odzywać na kilka miesięcy. Na święta przyszła tylko babcia i Marta z mężem. Michał starał się być silny dla nas obu, ale widziałam jego łzy nocami.

W końcu nadszedł dzień, kiedy mogliśmy zabrać Olę do domu. Stała w progu naszego mieszkania z małym plecakiem i pluszowym kotem pod pachą.

– To teraz już jestem wasza? – zapytała cicho.

Przytuliłam ją mocno.

– Tak, Olu. Jesteś nasza.

Minęły dwa lata. Mama powoli zaakceptowała Olę, choć nigdy nie powiedziała tego wprost. Czasem patrzę na naszą rodzinę i myślę o wszystkich łzach, kłótniach i straconych nadziejach.

Czy można pokochać dziecko z domu dziecka tak samo jak własne? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może to coś znacznie więcej? Czasem pytam siebie: czy gdyby nie moja niepłodność, poznałabym Olę? I czy wtedy byłabym naprawdę szczęśliwa?