Dlaczego walczyłem o opiekę nad synem po rozwodzie – i co to naprawdę znaczy być ojcem
– Nie zabierzesz mi go! – krzyknęła Marta, trzaskając drzwiami sypialni. Stałem w korytarzu naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie, ściskając w dłoni pluszowego misia Kuby. Mój syn miał wtedy sześć lat i nie rozumiał jeszcze, dlaczego mama i tata nie mogą już być razem. Ja sam nie rozumiałem, jak to się stało, że miłość zamieniła się w wojnę.
W sądzie rodzinnym wszystko było jasne: dziecko powinno zostać z matką. Tak mówiła pani sędzia, tak mówiła pani kurator, tak mówiły wszystkie ciotki i sąsiadki. „Ojciec? Może przychodzić w weekendy, zabrać na lody, kupić klocki Lego. Ale wychowywać? To nie dla niego” – słyszałem za plecami, kiedy czekałem na rozprawę. A ja wiedziałem jedno: jeśli odpuszczę, Kuba zniknie z mojego życia. I nie tylko z mojego – z życia całej mojej rodziny.
Marta była dobrą matką, ale od kiedy zaczęła spotykać się z nowym partnerem, coraz częściej zostawiała Kubę u swojej matki. Chłopak wracał do mnie na weekendy wycofany, smutny, czasem nawet agresywny. – Tato, dlaczego mama płacze? – pytał mnie raz, kiedy próbowałem go uspokoić po kolejnym koszmarze. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Sam płakałem nocami, bo czułem się bezradny.
Moja matka powtarzała: „Nie mieszaj dziecka w wasze sprawy”. Ale jak miałem nie mieszać, skoro toczyła się walka o jego przyszłość? Zacząłem zbierać dowody: zdjęcia z placu zabaw, zaświadczenia od nauczycieli przedszkola, opinie psychologa. Każda rozmowa z Martą kończyła się awanturą. – Chcesz mi go odebrać? Chcesz udowodnić, że jestem złą matką? – krzyczała przez telefon.
W pracy przestałem być sobą. Koledzy patrzyli na mnie z litością. – Daj spokój, Piotrek, i tak ci go nie dadzą – mówił Michał z działu IT. Ale ja nie mogłem odpuścić. Każdy dzień bez Kuby był jak rana, która nie chciała się zagoić.
Pewnego dnia Kuba zadzwonił do mnie wieczorem. – Tato, czy mogę do ciebie przyjechać na dłużej? U mamy jest nudno… – Jego głos był cichy i niepewny. Po tej rozmowie podjąłem decyzję: składam wniosek o zmianę opieki.
Rozprawa trwała miesiącami. Marta przynosiła zaświadczenia od lekarzy, że Kuba jest zdrowy i szczęśliwy. Ja pokazywałem rysunki syna – na wszystkich był smutny chłopiec stojący między dwoma domami. Sędzia patrzyła na mnie z rezerwą. – Panie Piotrze, czy jest pan świadomy odpowiedzialności? Praca na pełen etat, samotne wychowywanie dziecka… To nie jest łatwe.
Wtedy powiedziałem coś, czego sam się po sobie nie spodziewałem:
– Proszę spojrzeć na mnie jak na ojca, a nie jak na mężczyznę po rozwodzie. Chcę być dla syna kimś więcej niż weekendowym tatą.
W domu czekała na mnie cisza i sterta nieumytych naczyń. Czasem siadałem przy stole i wyobrażałem sobie, jakby to było, gdyby Kuba mieszkał ze mną na stałe. Czy potrafiłbym być dla niego wsparciem? Czy nie zawiodę?
Kiedy sąd ogłosił decyzję o przyznaniu mi opieki naprzemiennej, poczułem ulgę i strach jednocześnie. Marta płakała na korytarzu sądu. Jej matka rzuciła mi spojrzenie pełne nienawiści. A ja… ja po prostu chciałem być ojcem.
Pierwsze tygodnie były trudne. Kuba tęsknił za mamą, płakał nocami. Ja gotowałem mu rosół według przepisu mojej babci i opowiadałem bajki o dzielnych rycerzach. Z czasem zaczął się uśmiechać coraz częściej. Raz powiedział: – Tato, lubię być u ciebie, bo tu zawsze pachnie ciastem.
Ale życie to nie bajka. Marta zaczęła utrudniać kontakty, spóźniała się z odbiorem Kuby, wysyłała mi SMS-y pełne pretensji. W pracy dostałem naganę za spóźnienia. Moja matka zachorowała i musiałem pogodzić opiekę nad synem z wizytami w szpitalu.
Czasem miałem ochotę wszystko rzucić i wyjechać gdzieś daleko. Ale wtedy patrzyłem na Kubę śpiącego w swoim łóżku i wiedziałem, że nie mogę się poddać.
Dziś Kuba ma dwanaście lat. Jest mądrym chłopakiem, gra w piłkę nożną i marzy o własnym psie. Nasza relacja nie jest idealna – czasem się kłócimy, czasem zamyka się w sobie. Ale wiem jedno: gdyby został tylko z matką, straciłby część siebie.
Często zastanawiam się: dlaczego w Polsce tak trudno uwierzyć, że ojciec może być równie dobrym opiekunem jak matka? Czy naprawdę musimy walczyć o prawo do bycia rodzicem tylko dlatego, że jesteśmy mężczyznami?
Może to właśnie my powinniśmy zacząć zmieniać ten świat – dla naszych dzieci i dla siebie samych.
Czy naprawdę liczy się płeć rodzica? A może najważniejsze jest to, kto potrafi kochać i być obecnym każdego dnia?