Czy widzisz, jak na mnie patrzy? – Opowieść o matce, córce i cieniu przeszłości

– Czy widzisz, jak na ciebie patrzy? Z miłością i podziwem – oznajmiła duma matki, a ja poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Stałam w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, a jej wzrok palił mnie na wskroś. W tej chwili miałam ochotę wybiec z mieszkania, zostawić wszystko za sobą i nigdy nie wracać. Ale nie mogłam. Byłam jej córką.

Mam na imię Kinga. Mam trzydzieści cztery lata i od zawsze żyję w cieniu oczekiwań mojej matki, Barbary. Nasze mieszkanie na warszawskim Mokotowie jest pełne wspomnień, które bolą bardziej niż świeże rany. Ojciec odszedł, gdy miałam dziewięć lat. Zostawił nas dla innej kobiety – młodszej, piękniejszej, tak przynajmniej twierdziła mama. Od tamtej pory wszystko się zmieniło.

– Kinga, nie stój tak! Zrób coś ze sobą – usłyszałam jej głos zza pleców. – Goście zaraz przyjdą.

Goście. Zawsze jacyś goście. Ciotki, kuzynki, sąsiadki z klatki obok. Matka uwielbiała pokazywać mnie światu jak trofeum: „Moja córka! Skończyła studia! Pracuje w banku!”. Ale nikt nie wiedział, że każda pochwała była jak sztylet – bo nigdy nie była szczera.

W dzieciństwie byłam grzeczna, cicha, zawsze z książką pod pachą. Mama powtarzała: „Nie bądź taka zamknięta w sobie! Ludzie pomyślą, że coś z tobą nie tak”. Gdy miałam dwanaście lat, zaczęłam się jąkać. Logopeda powiedział: „To przez stres”. Mama się obraziła: „Moje dziecko nie ma żadnych problemów!”.

Ojciec dzwonił rzadko. Czasem przysyłał kartki z życzeniami na święta. Raz napisał: „Kingo, pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjechać”. Ale mama chowała te kartki do szuflady i mówiła: „Nie potrzebujemy go”.

Gdy miałam siedemnaście lat, zakochałam się w chłopaku z klasy – Patryku. Był inny niż wszyscy: cichy, trochę nieśmiały, ale patrzył na mnie tak, jakby widział we mnie cały świat.

– On cię nie jest wart – powiedziała mama, gdy pierwszy raz go przyprowadziłam do domu. – Jego ojciec pije.

Nie słuchałam jej wtedy. Po raz pierwszy w życiu postawiłam się matce i uciekłam na noc do Patryka. Wróciłam rano – cała mokra od łez i deszczu. Mama stała w progu z krzyżem w dłoni.

– Zawiodłaś mnie – powiedziała tylko.

Od tamtej pory już nigdy nie byłam tą samą dziewczyną.

Patryk wyjechał na studia do Poznania. Pisał do mnie przez rok, potem przestał. Mama triumfowała: „Widzisz? Miałam rację”.

Z czasem nauczyłam się żyć według jej zasad. Skończyłam ekonomię na SGH, dostałam pracę w banku. Każdego dnia zakładałam maskę idealnej córki. Ale w środku czułam się martwa.

Wszystko zmieniło się dwa lata temu, gdy poznałam Michała. Przyszedł do banku załatwić kredyt hipoteczny. Miał ciepły uśmiech i spojrzenie człowieka, który przeszedł już swoje.

– Może pójdziemy kiedyś na kawę? – zapytał nieśmiało.

Zgodziłam się. Po raz pierwszy od lat poczułam motyle w brzuchu. Spotykaliśmy się po pracy, spacerowaliśmy po Łazienkach, rozmawialiśmy godzinami o wszystkim i o niczym.

– Kinga, jesteś szczęśliwa? – zapytał pewnego wieczoru.

Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale głos ugrzązł mi w gardle.

– Nie wiem – wyszeptałam.

Michał był rozwodnikiem z siedmioletnią córką, Zosią. Gdy powiedziałam o nim mamie, wybuchła awantura.

– Rozwodnik?! Z dzieckiem?! Ty chyba oszalałaś! – krzyczała tak głośno, że sąsiedzi musieli wszystko słyszeć.

– Mamo, ja go kocham!

– Miłość to nie wszystko! Myślisz o sobie czy o rodzinie?

Wtedy po raz pierwszy od lat trzasnęłam drzwiami i wyszłam z domu.

Przez kilka tygodni nie rozmawiałyśmy ze sobą wcale. Michał próbował mnie pocieszać:

– Musisz żyć dla siebie, nie dla niej.

Ale ja nie umiałam. Każda decyzja była podszyta lękiem przed jej gniewem.

Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z butelką wina.

– Chcesz mnie zostawić? – zapytała cicho.

– Mamo…

– Najpierw twój ojciec… teraz ty…

Usiadłam naprzeciwko niej i po raz pierwszy zobaczyłam ją naprawdę – zmęczoną kobietę z siwymi włosami i oczami pełnymi żalu.

– Mamo… ja nie chcę cię zostawiać. Chcę tylko być szczęśliwa.

Spojrzała na mnie długo.

– Nie umiem być szczęśliwa bez ciebie – wyszeptała.

Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Potem zaczęła płakać jak dziecko.

Po tamtym wieczorze coś się zmieniło. Próbowałyśmy rozmawiać szczerze – o ojcu, o moim dzieciństwie, o jej lękach i samotności. Dowiedziałam się rzeczy, których nigdy wcześniej nie słyszałam:

– Bałam się zostać sama… Bałam się, że jeśli ci pozwolę odejść, już nigdy nie wrócisz…

Zaczęłam spotykać się z Michałem coraz częściej. Zaprosiłam go do nas na kolację. Mama była chłodna, ale uprzejma.

Po kolacji Michał powiedział:

– Twoja mama cię kocha… tylko nie umie inaczej.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: całe życie próbowałam zasłużyć na jej miłość, a ona próbowała zatrzymać mnie przy sobie za wszelką cenę.

Kilka miesięcy później przeprowadziłam się do Michała. Mama długo tego nie akceptowała. Przestałyśmy rozmawiać na kilka tygodni. W końcu zadzwoniła:

– Kinga… tęsknię za tobą.

Przyjechałam do niej z Zosią i Michałem na niedzielny obiad. Było niezręcznie, ale powoli lody zaczęły topnieć.

Dziś mija rok od tamtego dnia. Mama nadal czasem patrzy na mnie tym swoim wymagającym wzrokiem. Ale coraz częściej widzę w jej oczach coś innego – może akceptację? Może dumę?

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę uwolnić się od rodzinnych ran? Czy jesteśmy skazani na powtarzanie błędów naszych rodziców? A może wystarczy odważyć się być sobą?

Czy wy też czuliście kiedyś ciężar cudzych oczekiwań? Jak sobie z tym radzicie?