Czy można kochać dzieci jednakowo? Moja walka z własnym sercem i rodzinnymi demonami
– Znowu to samo, mamo! – krzyknęła Julia, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywały tylko jej kroki na piętrze. Michał, mój syn, spojrzał na mnie z troską i cichutko zapytał:
– Mamo, dlaczego ona zawsze się tak denerwuje?
Nie umiałam odpowiedzieć. Od lat próbuję zrozumieć, dlaczego relacja z Julią jest jak pole minowe, podczas gdy z Michałem wszystko przychodzi mi naturalnie. On zawsze był moim oczkiem w głowie – pogodny, otwarty, wdzięczny za drobiazgi. Julia… od dziecka była inna. Zamknięta w sobie, wiecznie niezadowolona, jakby świat był jej coś winien. Czasem myślę, że to moja wina.
Pamiętam dzień, kiedy wróciłam ze szpitala po porodzie Julii. Byłam zmęczona, obolała i przerażona. Michał miał wtedy trzy lata i tulił się do mnie tak mocno, jakby chciał mnie ochronić przed całym światem. Julia płakała bez przerwy. Nie spałam nocami, a jej krzyk wbijał mi się w głowę jak szpilki. Mąż – Tomek – był wtedy coraz bardziej nieobecny. Pracował do późna, a kiedy wracał, narzekał na hałas i bałagan.
Z biegiem lat nasza rodzina zaczęła się rozpadać. Tomek coraz częściej znikał na delegacje, a ja zostawałam sama z dwójką dzieci i własnymi lękami. Michał był moim wsparciem – pomagał przy zakupach, opiekował się Julią, gdy ja nie miałam siły wstać z łóżka. Julia rosła w cieniu brata i chyba nigdy nie wybaczyła mi tej nierówności.
Kiedy Julia miała 12 lat, zaczęła się buntować. Przynosiła jedynki ze szkoły, zamykała się w pokoju na całe dnie. Próbowałam do niej dotrzeć – rozmawiać, przytulać, gotować jej ulubione naleśniki. Wszystko na nic. Każda próba kończyła się kłótnią.
– Ty zawsze tylko Michała chwalisz! – wykrzyczała mi kiedyś prosto w twarz. – On jest idealny, a ja zawsze robię wszystko źle!
Zamurowało mnie. Chciałam zaprzeczyć, ale nie potrafiłam. Bo gdzieś głęboko wiedziałam, że Julia ma rację.
Michał skończył liceum z wyróżnieniem i dostał się na politechnikę w Warszawie. Byłam z niego dumna jak paw i nie kryłam tego przed nikim. Julia ledwo zdała maturę i postanowiła zrobić sobie rok przerwy. Tomek już wtedy mieszkał osobno – rozstaliśmy się po cichu, bez awantur, ale też bez rozmowy o tym, co dalej z nami i dziećmi.
Julia została ze mną w domu. Pracowała dorywczo w kawiarni i coraz częściej wracała późno do domu. Zaczęłam ją podejrzewać o najgorsze – narkotyki, złe towarzystwo. Przeszukiwałam jej pokój pod jej nieobecność i czułam się podle z każdym kolejnym razem.
Pewnego wieczoru usiadłam na łóżku Michała i rozpłakałam się jak dziecko.
– Mamo… – Michał objął mnie ramieniem – ona cię kocha, tylko nie umie tego pokazać.
– A może to ja nie umiem kochać jej? – wyszeptałam przez łzy.
Michał milczał długo.
– Może powinnaś jej to powiedzieć? Tak po prostu…
Nie miałam odwagi.
Kilka tygodni później Julia wróciła do domu pijana. Zrobiłam jej awanturę życia – krzyczałam tak głośno, że sąsiedzi pewnie słyszeli każde słowo.
– Masz mnie gdzieś! Nigdy mnie nie chciałaś! – wrzasnęła Julia i wybiegła z domu.
Nie spałam całą noc. Nad ranem zadzwoniła do mnie policja – Julia trafiła na izbę wytrzeźwień po bójce pod klubem.
To był moment przełomowy. Po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach o własne dziecko. Pojechałam po nią bez makijażu, w poplamionym dresie, z sercem w gardle.
W samochodzie długo milczałyśmy.
– Przepraszam – powiedziałam w końcu cicho – za wszystko… Za to, że nie umiałam być dla ciebie taką mamą, jakiej potrzebowałaś.
Julia spojrzała na mnie przez łzy.
– Ja też przepraszam…
Od tamtej pory próbujemy budować naszą relację od nowa. To trudne – czasem mam wrażenie, że stoimy w miejscu albo cofamy się o kilka kroków. Ale pierwszy raz od lat czuję nadzieję.
Często pytam siebie: czy można kochać dzieci jednakowo? Czy matka ma prawo czuć się bliżej jednego dziecka niż drugiego? Może Wy macie podobne doświadczenia? Jak sobie z tym radzicie?