Czy miłość wystarczy, by pokonać uprzedzenia? Moja walka o rodzinę patchworkową
– Znowu nie odebrałeś Antka z przedszkola! – głos Patrycji przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałem przy zlewie, z dłonią zanurzoną w zimnej wodzie, próbując zebrać myśli.
– Przepraszam, miałem spotkanie w pracy, nie zdążyłem… – zacząłem tłumaczyć się cicho, ale ona już mnie nie słuchała. Jej oczy były pełne zmęczenia i rozczarowania.
To był jeden z tych wieczorów, kiedy wszystko się wali. Antek płakał w swoim pokoju, bo nie pozwoliłem mu grać na tablecie do późna. Zosia trzaskała drzwiami, bo nie chciałem dać jej pieniędzy na nową kurtkę. Patrycja patrzyła na mnie tak, jakby żałowała każdej wspólnej chwili.
A przecież jeszcze dwa lata temu byłem pewien, że miłość wystarczy. Że jeśli kochasz kobietę, pokochasz też jej dzieci. Że rodzina to nie tylko więzy krwi, ale wybór, który podejmujesz każdego dnia.
Poznałem Patrycję na parapetówce u wspólnej znajomej. Była inna niż wszystkie kobiety, które znałem – pewna siebie, zabawna, z tym błyskiem w oku. Gdy powiedziała mi, że jest po rozwodzie i ma dwójkę dzieci, poczułem tylko lekki niepokój. „Poradzę sobie”, pomyślałem wtedy. „Przecież jestem dorosły”.
Pierwsze miesiące były jak z bajki. Dzieci traktowały mnie z dystansem, ale starałem się być cierpliwy. Zosia miała wtedy 11 lat i patrzyła na mnie jak na intruza. Antek miał 5 lat i szybko przyzwyczaił się do mojej obecności – czasem nawet mówił do mnie „tato”.
Moja mama była pierwszą osobą, która otwarcie powiedziała mi, że to zły pomysł.
– Synu, po co ci taki ciężar? Młody jesteś, znajdziesz sobie kogoś bez bagażu – mówiła przy niedzielnym rosole.
– Mamo, kocham ją – odpowiedziałem wtedy stanowczo.
– Ale czy ona kocha ciebie? Czy jej dzieci cię zaakceptują? – dopytywała.
Nie chciałem słuchać tych słów. Wierzyłem w naszą miłość bardziej niż we własny rozsądek.
Ślub był skromny. Patrycja miała na sobie prostą sukienkę, a dzieci niosły obrączki. Wszyscy mówili nam: „Będzie ciężko, ale dacie radę”. Tylko nieliczni patrzyli na mnie z uznaniem – większość znajomych uważała mnie za naiwnego frajera.
Pierwsze kryzysy przyszły szybciej niż się spodziewałem. Zosia zaczęła sprawiać problemy w szkole – wagary, złe oceny, kłamstwa. Patrycja obwiniała mnie o brak autorytetu.
– Gdybyś był bardziej stanowczy…
– To nie są moje dzieci! – wymsknęło mi się raz podczas kłótni.
Patrycja spojrzała na mnie wtedy tak, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu.
– Ale chciałeś być ich ojcem! – krzyknęła przez łzy.
Wiedziałem, że zraniłem ją tymi słowami. Przepraszałem długo i szczerze, ale coś w niej pękło.
Z czasem coraz częściej czułem się jak obcy we własnym domu. Dzieci miały kontakt z ojcem biologicznym – Michałem. Był typem weekendowego taty: zabierał je do kina, kupował prezenty, pozwalał na wszystko. Ja byłem od obowiązków i zakazów.
– Ty nie jesteś moim tatą! – wrzeszczała Zosia podczas jednej z awantur.
– Ale staram się nim być…
– Nie prosiłam cię o to!
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.
W pracy przestałem być sobą. Koledzy żartowali:
– I co, Zachar? Patchworkowa rodzinka daje popalić?
Śmiałem się razem z nimi, ale w środku czułem się coraz bardziej samotny.
Patrycja też się zmieniła. Coraz częściej była rozdrażniona, zamknięta w sobie. Czułem, że oddalamy się od siebie z każdym dniem.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Dzieci były u Michała.
– Zachary… czy ty jesteś szczęśliwy? – zapytała cicho.
Zamilkłem na chwilę.
– Nie wiem… Staram się być. Ale mam wrażenie, że nigdy nie będę dla nich wystarczający.
Patrycja spuściła wzrok.
– Może powinniśmy dać sobie spokój? – wyszeptała.
Zrobiło mi się zimno. Przez chwilę chciałem zaprzeczyć, walczyć o nas jeszcze raz… Ale zabrakło mi sił.
Wyprowadziłem się tydzień później. Dzieci nawet nie wyszły ze swoich pokoi, gdy pakowałem walizki. Patrycja płakała w kuchni.
Dziś mieszkam sam w kawalerce na Pradze. Czasem spotykam Antka na ulicy – udaje, że mnie nie widzi. Zosia wrzuciła mnie na czarną listę na Facebooku.
Czy żałuję? Nie wiem. Kocham Patrycję do dziś i tęsknię za dziećmi, choć nigdy nie były moje naprawdę. Może popełniłem błąd? A może po prostu nie każdy nadaje się do bycia ojcem cudzych dzieci?
Czy naprawdę można pokochać rodzinę z wyboru tak samo mocno jak tę z krwi? A może to tylko piękne złudzenie?