Cisza w mieszkaniu Oli: Kiedy rodzina staje się nieobecna, a teściowa puka do drzwi
— Cześć, Oluś — usłyszałam głos, który od razu sprawił, że serce zaczęło mi bić szybciej. Stałam przy zlewie, zmywając naczynia po późnym obiedzie, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Woda jeszcze kapała z moich rąk, kiedy otworzyłam drzwi i zobaczyłam Janinę Bogusławę — moją teściową. Stała na progu z uśmiechem, który znałam aż za dobrze: trochę czułości, dużo kontroli.
— Postanowiłam was odwiedzić. Wpadłam na herbatę! — powiedziała, wchodząc bez zaproszenia.
Zamknęłam za nią drzwi i poczułam, jak powietrze w mieszkaniu gęstnieje. To nie była zwykła wizyta. Od miesięcy nie widziałam swojej rodziny — moi rodzice mieszkają na drugim końcu Polski, a ja z Krzysiem próbujemy ułożyć sobie życie w Warszawie. Zawsze powtarzałam sobie, że dam radę, że jestem silna. Ale kiedy Janina pojawia się bez zapowiedzi, czuję się jak dziecko, które nie wie, gdzie jest jego dom.
— Krzysiu! — krzyknęłam do męża, który siedział w pokoju obok, pogrążony w pracy. — Twoja mama przyszła!
Usiadłyśmy w kuchni. Zaparzyłam herbatę, starając się nie rozlać wrzątku z trzęsących się rąk. Janina rozglądała się po mieszkaniu z tym swoim spojrzeniem — jakby oceniała każdy kurz na półce, każdą niedoskonałość.
— No i jak wam się tu żyje? — zapytała z pozorną troską.
— Dobrze — odpowiedziałam cicho. — Praca, dom… Trochę tęsknię za rodziną.
— A Krzysiu? — zwróciła się do syna, który właśnie wszedł do kuchni. — Dobrze ci tu z Olą?
Krzysiek spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. — Jasne, mamo. Wszystko gra.
Ale wiedziałam, że nie wszystko gra. Odkąd przeprowadziliśmy się do Warszawy, coraz częściej kłóciliśmy się o drobiazgi: o rachunki, o to, kto wyniesie śmieci, o to, że nie mamy czasu dla siebie. Ja tęskniłam za moją mamą i siostrą, on za swoimi kolegami z rodzinnego miasta. A teraz jeszcze ta wizyta.
Janina zaczęła opowiadać o sąsiadach z ich rodzinnej miejscowości, o tym, jak wszyscy pytają o Krzysia i kiedy wróci do domu. Czułam się coraz mniejsza. Jakby moje życie tutaj było tylko tymczasowe, nieważne.
— Wiesz Oluś, rodzina to najważniejsze — powiedziała nagle Janina, patrząc mi prosto w oczy. — Nie rozumiem tych młodych ludzi, co wyjeżdżają do wielkich miast i zapominają o swoich korzeniach.
Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Czy naprawdę zapomniałam o swoich korzeniach? Czy to źle, że próbuję żyć po swojemu?
Krzysiek próbował zmienić temat, ale Janina była nieugięta.
— A dzieci? — zapytała nagle. — Myśleliście już o powiększeniu rodziny?
Poczułam ukłucie w sercu. Od miesięcy staraliśmy się z Krzyśkiem o dziecko i nic. Każda kolejna nieudana próba bolała coraz bardziej. Nie miałam siły tłumaczyć tego teściowej.
— To nie takie proste — odpowiedziałam cicho.
Janina spojrzała na mnie z politowaniem.
— Może jakbyście wrócili do domu… Tam jest spokojniej. Może wtedy by się udało.
Zrobiło mi się gorąco ze złości i bezsilności. Czy naprawdę myśli, że nasze problemy rozwiąże powrót do rodzinnego miasta? Że wystarczy zmienić adres?
Wieczorem Janina została na kolację. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. Krzysiek próbował żartować, ja udawałam, że wszystko jest w porządku. Ale czułam się coraz bardziej samotna we własnym mieszkaniu.
Po kolacji Janina poszła do pokoju gościnnego. Zostałam sama w kuchni z Krzyśkiem.
— Nie mogłeś jej powiedzieć, żeby zadzwoniła przed przyjazdem? — szepnęłam z wyrzutem.
— Ola… To moja mama. Chciała nas zobaczyć.
— A ja? Kto mnie chce zobaczyć? Moja mama nawet nie wie, jak tu żyję! — głos mi się załamał.
Krzysiek objął mnie niepewnie.
— Przepraszam… Po prostu nie wiem już, co robić.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Słuchałam odgłosów miasta za oknem i myślałam o tym wszystkim, co zostawiłam za sobą: rodzinny dom pachnący chlebem mojej mamy, śmiech siostry na podwórku, rozmowy przy stole. Tutaj miałam tylko Krzyśka i cztery ściany naszego wynajmowanego mieszkania.
Następnego dnia Janina wyjechała rano. Pożegnała się chłodno.
— Zastanówcie się nad tym wszystkim — powiedziała na odchodne.
Zamknęłam za nią drzwi i poczułam ulgę zmieszaną ze smutkiem. Krzysiek wrócił do pracy. Ja usiadłam przy oknie i patrzyłam na ludzi spieszących się gdzieś na ulicy.
Czy naprawdę można być szczęśliwym daleko od rodziny? Czy dom to miejsce czy ludzie? Dlaczego tak trudno jest znaleźć swoje miejsce na świecie?
Czasem myślę, że jestem jak to mieszkanie: niby moje, ale ciągle obce. Może kiedyś poczuję się tu naprawdę u siebie… Ale czy to w ogóle możliwe?