Była narzeczona mojego chłopaka próbowała nas rozdzielić: Jak przetrwaliśmy burzę i odnaleźliśmy siebie na nowo
– Paweł, nie wierzę, że znowu do niej dzwonisz! – mój głos drżał, gdy stałam w kuchni z telefonem w dłoni. Próbowałam nie płakać, ale łzy już zbierały się pod powiekami.
– Muszę, Ola. Marta nie odbiera ode mnie wiadomości, a Zosia jest chora. Co mam zrobić? – Paweł patrzył na mnie bezradnie, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu i zazdrości.
Poznałam Pawła przez mojego brata, Krzyśka. Wynajmował od nas mieszkanie na Pradze i to ja co miesiąc przynosiłam mu czynsz. Z początku był tylko znajomym mojego brata – cichy, trochę zamknięty w sobie, ale z tym ciepłym uśmiechem, który sprawiał, że chciało się przy nim być. Zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej. O filmach, o pracy (ja w szkole podstawowej, on w warsztacie samochodowym), o tym, jak trudno jest dziś zaufać drugiemu człowiekowi.
Wszystko zmieniło się pewnego wieczoru, gdy Paweł zadzwonił do mnie po północy. Był roztrzęsiony. Marta – jego była narzeczona – zostawiła mu pod drzwiami ich pięcioletnią córkę Zosię i zniknęła na dwa dni. Pomogłam mu wtedy. Przyniosłam rosół, posiedziałam z Zosią, a potem zostałam na noc, bo Paweł nie mógł zasnąć ze strachu o Martę.
Zaczęliśmy być razem. Nie od razu – najpierw długo się przyjaźniliśmy, potem przyszły pierwsze pocałunki, wspólne śniadania i spacery po Saskiej Kępie. Ale Marta nie dawała nam spokoju. Dzwoniła do Pawła po nocach, płakała do słuchawki, groziła sądem o opiekę nad Zosią. Potrafiła przyjść pod nasze mieszkanie i krzyczeć na klatce schodowej:
– Oddaj mi dziecko! Nie będziesz jej matką!
Sąsiedzi patrzyli na mnie z litością albo z pogardą. Mama mówiła:
– Ola, po co ci taki facet? On zawsze będzie miał Martę na karku.
Ale ja nie potrafiłam odejść. Kochałam Pawła i Zosię jak własną córkę. Tylko że Marta była wszędzie – w naszych rozmowach, w moich snach, w każdym spojrzeniu Pawła, kiedy odbierał telefon.
Najgorsze przyszło w grudniu. Wigilia u moich rodziców – pierwszy raz miałam przyprowadzić Pawła i Zosię do rodzinnego domu w Piasecznie. Marta zadzwoniła rano:
– Zosia ma gorączkę. Nie możesz jej zabrać do tych obcych ludzi!
Paweł był rozdarty. Ja płakałam w łazience, bo czułam się jak intruz we własnym życiu. W końcu pojechaliśmy tylko we dwoje. Mama patrzyła na mnie z troską:
– Dziecko, ty się wykończysz przez tę całą Martę.
W styczniu Marta zaczęła pisać do mnie wiadomości na Messengerze:
„Wiesz, że Paweł nigdy cię nie pokocha tak jak mnie? On wróci do mnie dla Zosi.”
Nie spałam po nocach. Bałam się każdego dźwięku telefonu. Raz nawet poszłam pod blok Marty i patrzyłam na jej okna – chciałam zobaczyć tę kobietę, która tak bardzo mnie nienawidzi.
Pewnego dnia Paweł wrócił późno z pracy. Był blady i zmęczony.
– Musimy pogadać – powiedział cicho.
Usiedliśmy na kanapie. Zosia bawiła się klockami obok.
– Marta powiedziała mi dzisiaj… że jeśli nie wrócę do niej, to zabierze Zosię do Niemiec i już jej nie zobaczę.
Poczułam, jak świat wali mi się na głowę.
– I co zamierzasz zrobić? – spytałam drżącym głosem.
Paweł spojrzał mi prosto w oczy.
– Nie zostawię cię. Ale musimy być silni. Może będziemy musieli walczyć w sądzie.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak na bombie zegarowej. Marta rzeczywiście zaczęła grozić wyjazdem za granicę. Paweł biegał po prawnikach, ja próbowałam być wsparciem dla niego i Zosi. Ale coraz częściej wybuchały między nami kłótnie.
– Ty nic nie rozumiesz! To nie twoje dziecko! – krzyczał Paweł raz w furii.
Zamknęłam się wtedy w łazience i płakałam przez godzinę.
Myślałam o odejściu. O tym, że może mama ma rację – że nigdy nie będę dla Pawła najważniejsza.
Ale potem przyszła noc, kiedy Zosia dostała ataku astmy. Marta nie odbierała telefonu. To ja zawiozłam ją do szpitala, to ja trzymałam ją za rękę podczas badań.
Po wszystkim Paweł przytulił mnie mocno.
– Bez ciebie bym sobie nie poradził – wyszeptał.
Wtedy zrozumiałam: miłość to nie tylko piękne chwile. To też łzy, strach i walka o siebie nawzajem.
Marta powoli zaczęła się wycofywać. Może zobaczyła, że nie uda jej się nas rozdzielić? Może znalazła sobie kogoś nowego? Nie wiem. Wiem tylko jedno: przetrwaliśmy burzę i odnaleźliśmy siebie na nowo.
Dziś jesteśmy rodziną patchworkową – trudną, pełną kompromisów i niedopowiedzeń, ale prawdziwą.
Czasem patrzę na Pawła i pytam siebie: czy gdybym wiedziała od początku, przez co będziemy musieli przejść… czy zdecydowałabym się jeszcze raz? A wy – czy potrafilibyście walczyć o miłość mimo wszystko?