Przez lata byłam gospodynią na każde zawołanie. Aż któregoś dnia po prostu przestałam odbierać telefon

– Bożena, zrób mi kawę, bo zaraz spóźnię się do pracy! – krzyknął mój mąż Andrzej z przedpokoju, szukając kluczy, które oczywiście leżały tam, gdzie zawsze. – Mamo, gdzie są moje spodnie od WF-u?! – wołała z pokoju córka Ola, a syn Bartek już od progu rzucał plecak i prosił o kanapki „na szybko”.

To był zwykły poranek w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Zwykły dla nich – dla mnie to był kolejny dzień w roli niewidzialnej gospodyni, która musi być wszędzie naraz. Przez lata nauczyłam się nie myśleć o sobie. Byłam „od wszystkiego”: od prania, gotowania, rozwiązywania konfliktów, pilnowania terminów wizyt lekarskich i zebrania w szkole. Nawet moja mama dzwoniła codziennie z pytaniem: „Bożenka, a możesz mi kupić te tabletki na ciśnienie?”.

Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz usiadłam spokojnie przy stole i zjadłam obiad bez pośpiechu. Zawsze ktoś czegoś potrzebował. Nawet w pracy – jako sekretarka w małej firmie budowlanej – byłam tą, która „załatwi wszystko”. Czasem miałam wrażenie, że jestem przezroczysta. Że moje potrzeby nie istnieją.

Pewnego dnia coś we mnie pękło. To był piątek, padał deszcz, a ja wracałam z zakupami, ciągnąc dwie ciężkie torby. Przed blokiem spotkałam sąsiadkę, panią Halinę. – Bożenko, a mogłabyś mi pomóc z komputerem? Coś mi się zawiesiło… – zapytała z uśmiechem. Uśmiechnęłam się blado i powiedziałam: „Może jutro”.

W domu czekał na mnie chaos. Andrzej oglądał telewizję, Ola rozmawiała przez telefon, Bartek grał na komputerze. Nikt nie zauważył, że jestem zmęczona. Nikt nie zapytał: „Jak się czujesz?”.

Wieczorem usiadłam na kanapie i poczułam łzy pod powiekami. Przypomniałam sobie siebie sprzed lat – młodą dziewczynę z marzeniami o podróżach, o własnej kawiarni, o spokojnych wieczorach z książką. Gdzie to wszystko się podziało?

Następnego dnia postanowiłam nie odbierać telefonu. Po raz pierwszy od lat wyłączyłam dźwięk i schowałam aparat do szuflady. Siedziałam w ciszy i słuchałam… siebie. Najpierw było dziwnie. Czułam się winna. Ale potem przyszła ulga.

Oczywiście rodzina szybko zauważyła zmianę.
– Mamo, czemu nie odbierasz? – Ola stała w drzwiach mojego pokoju z wyrzutem.
– Bo mam prawo do chwili spokoju – odpowiedziałam spokojnie.
– Ale przecież zawsze byłaś…
– Właśnie. Zawsze byłam. Teraz chcę być też dla siebie.

Andrzej patrzył na mnie jak na obcą osobę.
– Co ci się stało? Kryzys wieku średniego?
– Nie. Po prostu chcę odpocząć.

Zaczęły się pretensje i fochy. Dzieci same musiały zrobić sobie śniadanie. Andrzej musiał znaleźć skarpetki bez mojej pomocy. Mama była obrażona, bo nie odebrałam jej telefonu przez dwa dni.

Ale ja wytrwałam. Każdego dnia uczyłam się być trochę bardziej „dla siebie”. Poszłam sama do kina. Kupiłam sobie książkę i czytałam ją w kawiarni przy Placu Zbawiciela. Zapisałam się na jogę do pobliskiego domu kultury.

Rodzina powoli zaczęła rozumieć, że świat się nie zawalił bez mojego ciągłego nadzoru.
Pewnego wieczoru Ola przyszła do mnie z herbatą.
– Mamo… przepraszam, że byłam taka roszczeniowa. Nie zauważyłam nawet, jak bardzo jesteś zmęczona.
Przytuliłyśmy się i obie płakałyśmy.

Andrzej potrzebował więcej czasu.
– Bożena, ale przecież ty zawsze wszystko ogarniałaś…
– A może czas, żebyś i ty coś ogarnął? – odpowiedziałam z uśmiechem.

Nie było łatwo zmienić przyzwyczajenia całej rodziny. Przez lata nauczyli się polegać na mnie we wszystkim. Ale ja też musiałam nauczyć się mówić „nie”.

Najtrudniej było z mamą.
– Bożenko, ty jesteś moją jedyną córką! Jak możesz mnie tak zostawić?
– Mamo, nie zostawiam cię. Ale muszę też zadbać o siebie.

Czułam się rozdarta między lojalnością wobec bliskich a potrzebą wolności. Ale każdego dnia czułam też coraz większą siłę.

Zaczęłam spotykać się z koleżankami ze szkoły średniej. Okazało się, że wiele z nich ma podobne doświadczenia – przez lata były „od wszystkiego”, aż w końcu poczuły się wypalone i samotne.

Pewnego dnia Ola zapytała:
– Mamo, a co byś chciała robić teraz? Tak naprawdę?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Po raz pierwszy od dawna ktoś zapytał o moje marzenia.
– Chciałabym pojechać nad morze… sama… pospacerować po plaży bez pośpiechu.
– To jedź! – powiedziała Ola i uśmiechnęła się szeroko.

Pojechałam. Sama. Spacerowałam po pustej plaży w Jastarni i czułam się wolna jak nigdy wcześniej.

Dziś wiem jedno: nikt nie da mi czasu dla siebie, jeśli sama o niego nie zawalczę. Nauczyłam się słuchać własnych potrzeb i nie mieć wyrzutów sumienia.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce żyje tak jak ja kiedyś? Ile z nas zapomina o sobie dla innych? Może najwyższy czas to zmienić?

Czy Wy też kiedyś poczuliście się niewidzialni we własnym domu? Jak odzyskaliście siebie?