„Przepisz wszystko na mnie! Dlaczego mu uwierzyłaś? On cię tylko oszukuje!” – Moja walka o dom, córkę i godność po zdradzie męża
– Przepisz wszystko na mnie! – krzyczała mama, stojąc w progu mojego mieszkania, z oczami pełnymi łez i gniewu. – On cię tylko oszukuje! Dlaczego mu uwierzyłaś?
Stałam w kuchni, trzymając kubek z zimną już herbatą. Palce mi drżały. Przez uchylone drzwi widziałam, jak moja córka Zosia tuli się do swojego pluszowego misia. Miała dopiero siedem lat, a już musiała słuchać kłótni dorosłych, których nie rozumiała.
Jeszcze tydzień temu myślałam, że mam wszystko: rodzinę, dom na warszawskim Ursynowie, stabilną pracę w szkole i męża, który – jak sądziłam – był moim przyjacielem. Ale wystarczyła jedna noc. Jedna wiadomość na Messengerze, którą zobaczyłam przypadkiem, kiedy Paweł zostawił telefon na stole. „Tęsknię za tobą. Nie mogę się doczekać naszego weekendu” – napisała do niego jakaś Ania. Poczułam wtedy, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody.
Nie spałam całą noc. Rano Paweł udawał, że nic się nie stało. Zrobił kawę, pocałował Zosię w czoło i wyszedł do pracy. Ja zostałam sama z tysiącem myśli. Zadzwoniłam do mamy. Przyjechała natychmiast.
– Musisz działać szybko – powtarzała mama. – Przepisz mieszkanie na siebie i Zosię. On cię zostawi z niczym!
Nie chciałam wierzyć, że Paweł mógłby być aż tak podły. Przecież to był nasz wspólny dom, kupiony po latach wyrzeczeń. Ale mama miała rację – Paweł już od dawna zachowywał się inaczej: wracał późno, unikał rozmów, coraz częściej znikał na „delegacje”.
Wieczorem postanowiłam z nim porozmawiać. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole w kuchni. Zosia spała w swoim pokoju.
– Paweł, kim jest Ania? – zapytałam cicho.
Zbladł. Przez chwilę milczał.
– To nie tak jak myślisz…
– To jak? – przerwałam mu. – Bo ja widzę jasno: zdradziłeś mnie.
Wybuchł płaczem. Zaczął tłumaczyć się, że to tylko „chwila słabości”, że „nic nie znaczyło”. Ale ja już wiedziałam swoje. W jednej chwili poczułam się jak ktoś obcy we własnym domu.
Następnego dnia Paweł spakował walizkę i wyszedł. Zosia nie rozumiała, dlaczego tata nie wraca na noc.
– Mamusiu, czy tata już nas nie kocha? – pytała każdego wieczoru.
Nie umiałam jej odpowiedzieć. Sama czułam się jak dziecko zagubione we mgle.
Zaczęły się telefony od teściowej:
– Paulina, nie rób scen! Paweł jest dobrym ojcem! Dajcie sobie czas!
Ale ja już wiedziałam, że nie chcę żyć w kłamstwie. Najgorsze jednak miało dopiero nadejść.
Pewnego dnia dostałam pismo z sądu: Paweł żądał podziału majątku i sprzedaży mieszkania. Chciał połowy pieniędzy ze sprzedaży domu, w którym wychowywała się nasza córka!
Zadzwoniłam do niego z płaczem:
– Paweł, jak możesz? Gdzie my pójdziemy z Zosią?
– Paulina, muszę zacząć nowe życie… Potrzebuję pieniędzy…
Wtedy poczułam pierwszy raz w życiu prawdziwą nienawiść.
Mama przyjeżdżała codziennie. Przynosiła jedzenie, pomagała mi ogarniać papiery do sądu.
– Nie pozwól mu zabrać ci wszystkiego! – powtarzała.
Ale ja byłam zmęczona walką. Każda rozprawa sądowa była jak wyrok śmierci dla moich wspomnień. Siedziałam naprzeciwko Pawła i patrzyłam na niego jak na obcego człowieka.
Zosia coraz częściej płakała w nocy. Bała się zasypiać sama.
– Mamusiu, czy będziemy musiały się wyprowadzić?
Nie umiałam jej odpowiedzieć.
W pracy zaczęto szeptać za moimi plecami:
– Widzisz Paulinę? Jej mąż ją zostawił dla młodszej…
Czułam się upokorzona. Najgorsze były święta – puste miejsce przy stole i pytania rodziny: „A może jeszcze się pogodzicie?”
Pewnego dnia przyszła do mnie Ania – ta sama, przez którą rozpadło się moje małżeństwo. Stała w drzwiach z bukietem kwiatów.
– Paulina… Przepraszam… Nie wiedziałam, że Paweł ma dziecko…
Zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem.
Po miesiącach walki sąd przyznał mi prawo do mieszkania i opiekę nad Zosią. Paweł dostał prawo do widzeń co drugi weekend. Ale radość była gorzka – dom już nigdy nie był taki sam.
Zosia zaczęła rysować smutne obrazki: dom bez taty, mamę z łzami w oczach.
Czasem siadam wieczorem na kanapie i patrzę na zdjęcia sprzed lat: uśmiechnięta rodzina na Mazurach, wspólne święta, pierwsze kroki Zosi…
Czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam była wcześniej zauważyć sygnały? Czy naprawdę można zacząć od nowa po takim upokorzeniu?
Może ktoś z was zna odpowiedź…