„Kochanie, jestem w Kalifornii, a dzieci są u babci. Proszę, wybacz i zrozum!” – Jak jedno zdanie zmieniło moje życie i rodzinę na zawsze
– Mamo, gdzie są moje buty?! – krzyknął Kuba z przedpokoju, a ja poczułam, jak kolejny raz zaciska mi się gardło. W kuchni kipiała zupa, młodsza Zosia płakała w łazience, bo nie mogła znaleźć ulubionej szczotki do włosów. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole z nosem w laptopie, nawet nie podnosząc wzroku.
– Kochanie, możesz mi podać sól? – rzucił od niechcenia.
Podałam mu solniczkę, czując się jak cień samej siebie. Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie w kuchennym oknie – zmęczone oczy, rozczochrane włosy, dres zamiast sukienki. Gdzie podziała się ta dziewczyna z marzeniami? Gdzie jestem ja?
Od miesięcy czułam się jak robot. Każdy dzień wyglądał tak samo: pobudka o szóstej rano, śniadanie dla wszystkich, dzieci do szkoły, praca na pół etatu w sklepie spożywczym, potem zakupy, obiad, pranie, sprzątanie… Wieczorem padałam na łóżko bez sił. Tomek wracał późno z pracy i nawet nie zauważał mojej frustracji. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, zbywał mnie: „Przesadzasz. Inne kobiety też tak mają.”
Pewnego wieczoru usiadłam na podłodze w łazience i zaczęłam płakać. Cicho, żeby dzieci nie słyszały. Czułam się samotna jak nigdy dotąd. Przypomniałam sobie swoje marzenia sprzed lat – chciałam podróżować, pisać książki, uczyć się języków. Teraz nawet nie miałam czasu na kawę w spokoju.
Wszystko zmieniło się pewnego piątkowego poranka. Obudziłam się i poczułam pustkę. Zosia miała gorączkę, Kuba zgubił zeszyt do matematyki, a Tomek znów zapomniał kupić mleka. Wtedy coś we mnie pękło.
Po południu zadzwoniłam do mamy:
– Mamo, czy możesz zabrać dzieci na weekend? Muszę odpocząć.
– Oczywiście, kochanie. Przywieź ich po szkole.
Spakowałam dzieci i zawiozłam do babci. Po powrocie do domu usiadłam przy stole naprzeciwko Tomka.
– Muszę wyjechać. Potrzebuję czasu dla siebie.
Spojrzał na mnie zdziwiony:
– Żartujesz? Przecież masz rodzinę!
– Właśnie dlatego muszę wyjechać. Bo już nie mam siły być tylko matką i żoną.
Nie czekałam na jego odpowiedź. Spakowałam walizkę i kupiłam bilet do Kalifornii – miejsca, o którym zawsze marzyłam. Zostawiłam Tomkowi kartkę: „Kochanie, jestem w Kalifornii, a dzieci są u babci. Proszę, wybacz i zrozum!”
Pierwsze dni były jak sen. Spacerowałam po plaży w Santa Monica, piłam kawę w małych kawiarenkach i po raz pierwszy od lat czułam się wolna. Ale każdego wieczoru wracały wyrzuty sumienia: „Co ze mną będzie? Czy dzieci mi wybaczą? Czy Tomek mnie jeszcze kocha?”
Dzwoniłam do mamy codziennie:
– Mamo, jak dzieci?
– Tęsknią za tobą, ale radzą sobie. Odpocznij.
Tomek wysłał mi SMS-a: „Nie rozumiem cię. Jak mogłaś nas zostawić?”
Odpisałam: „Musiałam ratować siebie.”
W Kalifornii poznałam ludzi takich jak ja – kobiety zmęczone życiem dla innych. Rozmawiałyśmy godzinami o marzeniach i rozczarowaniach. Jedna z nich, Basia z Poznania, powiedziała mi:
– Jeśli nie zadbasz o siebie, nikt tego za ciebie nie zrobi.
Po miesiącu wróciłam do Polski. Bałam się wejść do domu – dzieci rzuciły mi się na szyję ze łzami w oczach.
– Mamo! Już nigdy nas nie zostawiaj!
Tomek patrzył na mnie chłodno:
– Myślisz, że wszystko wróci do normy?
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale wiem jedno: już nigdy nie zapomnę o sobie.
Zaczęliśmy terapię rodzinną. Było ciężko – Tomek miał żal, dzieci były zagubione. Ale powoli uczyliśmy się rozmawiać o emocjach i potrzebach. Ja zaczęłam pisać bloga o swoim doświadczeniu – setki kobiet pisały do mnie: „Dziękuję! My też tak mamy!”
Dziś wiem, że moja ucieczka była krzykiem rozpaczy i początkiem nowego życia. Nadal jestem matką i żoną, ale przede wszystkim jestem sobą.
Czasem patrzę w lustro i pytam: Czy naprawdę trzeba było aż takiego dramatu, żeby usłyszano mój głos? Ile kobiet jeszcze musi uciec od siebie samych, zanim ktoś je zauważy?