Zrobiłam wszystko, by rozdzielić mojego syna i jego żonę. Czy jestem potworem?
— Nie rozumiesz, Michał! Ona cię niszczy! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek po herbacie, a mój syn patrzył na mnie z wyraźnym zmęczeniem.
— Mamo, proszę cię… — westchnął, odwracając wzrok. — To moja żona. Kocham ją.
To słowo — „kocham” — zawsze wbijało mi się w serce jak nóż. Przecież to ja go wychowałam, ja poświęciłam dla niego wszystko. A teraz jakaś obca kobieta, ta cała Paulina, miała być dla niego ważniejsza ode mnie? Nie mogłam tego zaakceptować.
Wszystko zaczęło się cztery lata temu, gdy Michał przyprowadził ją pierwszy raz do naszego mieszkania na Mokotowie. Była ładna, uśmiechnięta, z tym swoim przesadnie grzecznym „dzień dobry”. Ale od razu wyczułam w niej fałsz. Zbyt pewna siebie, zbyt głośna. Zaczęłam obserwować. Najpierw drobiazgi — nie przyniosła ciasta na święta, nie pomogła przy sprzątaniu po obiedzie. Potem większe rzeczy — przekonywała Michała, żeby nie jechał ze mną do sanatorium, bo „mają już plany”. Czułam, jak powoli zabiera mi syna.
Próbowałam rozmawiać z mężem, ale Andrzej tylko wzruszał ramionami:
— Daj im spokój, Haniu. Michał jest dorosły.
Ale jak mogłam dać spokój? Przecież widziałam, jak Paulina manipuluje moim dzieckiem! Zaczęłam działać. Najpierw delikatnie — podsuwając Michałowi artykuły o rozwodach, o toksycznych związkach. Potem bardziej otwarcie — sugerując, że Paulina może go zdradzać (przecież tak często wychodziła wieczorami z koleżankami!).
Michał coraz częściej się oddalał. Przestał dzwonić codziennie, coraz rzadziej wpadał na obiad. Kiedy urodził im się syn, Staś, myślałam, że to będzie moja szansa. Przecież każda młoda matka potrzebuje pomocy! Ale Paulina radziła sobie świetnie i nie dopuszczała mnie do wnuka. Czułam się bezużyteczna.
Pewnego dnia postanowiłam działać radykalnie. Zadzwoniłam do Michała:
— Synku, musimy porozmawiać. To ważne.
Przyszedł wieczorem, zmęczony po pracy.
— O co chodzi?
— Michał… Ja wiem, że nie chcesz tego słyszeć, ale Paulina cię ogranicza. Ona nie pozwala ci być sobą! Widzisz się z kolegami coraz rzadziej, nawet do nas nie przychodzisz…
Spojrzał na mnie z bólem.
— Mamo… Ja mam rodzinę. Chcę być dobrym ojcem i mężem.
— Ale ona cię od nas odcina! — podniosłam głos.
— To nieprawda! — krzyknął nagle. — To ty próbujesz nas rozdzielić!
Zamarłam. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach gniew skierowany do mnie.
Od tamtej pory zaczęło być tylko gorzej. Paulina coraz częściej unikała kontaktu ze mną. Gdy przychodziłam bez zapowiedzi, udawała, że jej nie ma w domu. Michał przestał odbierać telefony. Nawet na urodziny Stasia dostałam zaproszenie SMS-em.
Czułam się upokorzona i zdradzona przez własne dziecko. Zaczęłam rozmawiać z sąsiadkami — może one coś wiedzą? Może Paulina naprawdę ma coś na sumieniu? Jedna z nich powiedziała mi kiedyś:
— Haniu, może przesadzasz? Może trzeba im dać trochę przestrzeni?
Ale jak mogłam przesadzać? Przecież widziałam, jak Michał gaśnie! Zaczął chudnąć, miał podkrążone oczy… To wszystko przez nią!
Postanowiłam pójść do prawnika. Chciałam dowiedzieć się, czy Michał mógłby dostać opiekę nad Stasiem po rozwodzie. Prawnik spojrzał na mnie dziwnie:
— Pani Hanno… Czy syn chce się rozwieść?
Zawahałam się.
— Jeszcze nie… Ale jestem pewna, że byłby szczęśliwszy bez niej.
Prawnik pokręcił głową.
— Proszę uważać. Takie sprawy mogą tylko pogorszyć relacje w rodzinie.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Andrzej patrzył na mnie z troską:
— Haniu… Może naprawdę czas odpuścić?
Ale ja nie umiałam odpuścić. Przecież robiłam to wszystko dla dobra Michała! Chciałam mu tylko pomóc…
Kilka tygodni później dostałam list od syna. Napisał mi, że potrzebuje czasu i przestrzeni. Że kocha mnie, ale nie może pozwolić, żebym niszczyła jego małżeństwo. Że jeśli nie przestanę ingerować w ich życie, będziemy widywać się jeszcze rzadziej.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Każdy kąt przypominał mi o dzieciństwie Michała — jego zabawki, zdjęcia z komunii… Zrozumiałam wtedy coś strasznego: być może straciłam go na zawsze przez własną obsesję.
Czasem siedzę wieczorami i pytam siebie: czy naprawdę robiłam to dla jego dobra? Czy może to ja byłam źródłem całego zła? Czy można kochać za bardzo?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy matka powinna walczyć o syna za wszelką cenę?