Zamiast wesela – samotny taniec panny młodej. Czy miłość przetrwa próbę losu?

– Mamo, on nie odbiera telefonu! – krzyknęłam, ściskając w dłoni komórkę tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Wokół mnie kręciły się druhny, ktoś poprawiał welon, ktoś inny próbował mnie uspokoić. Ale ja czułam tylko narastający lęk. To miał być najpiękniejszy dzień mojego życia, a ja stałam w białej sukni w pustym pokoju na zapleczu sali weselnej i czułam, jak świat wali mi się na głowę.

– Może coś się stało z samochodem? – próbowała tłumaczyć mama, choć w jej głosie słyszałam drżenie.

– On nigdy by się nie spóźnił… – wyszeptałam. Michał był zawsze punktualny, odpowiedzialny, taki… przewidywalny. Dlatego pokochałam go jeszcze bardziej. I dlatego teraz czułam, że coś jest nie tak.

Telefon zadzwonił. Numer nieznany. Odebrałam niemal natychmiast.

– Dzień dobry, tu SOR Szpitala Wojewódzkiego w Katowicach. Czy rozmawiam z narzeczoną Michała Nowaka?

Świat zawirował. Słowa lekarza docierały do mnie jak przez mgłę: „wypadek”, „utrata przytomności”, „stan stabilny, ale wymaga obserwacji”.

Nie pamiętam, jak znalazłam się na korytarzu szpitala. Wciąż miałam na sobie suknię ślubną, a welon plątał mi się pod nogami. Ludzie patrzyli na mnie ze współczuciem, pielęgniarka podała mi chusteczkę. Mama trzymała mnie za rękę, tata milczał ponuro.

Michał leżał na łóżku, blady jak ściana. Otworzył oczy i uśmiechnął się słabo.

– Przepraszam… – wyszeptał. – Nie chciałem ci tego zrobić.

Płakałam. Nie z żalu do niego, tylko z bezsilności wobec losu. Przecież jeszcze rano śmialiśmy się przez telefon, planowaliśmy wspólne życie. Teraz wszystko stanęło pod znakiem zapytania.

Lekarze nie pozwolili mu wrócić na salę weselną. Rodzina Michała próbowała przekonać mnie, by przełożyć wesele. Ale sala była opłacona, goście już przyjechali z całej Polski, orkiestra stroiła instrumenty.

– Zrób to dla siebie – powiedziała babcia. – Przecież życie nie kończy się na jednym dniu.

Wieczorem wróciłam na salę weselną. Goście szeptali między sobą, niektórzy płakali. Stanęłam przed mikrofonem i powiedziałam:

– Michał jest w szpitalu. Proszę was o modlitwę i wsparcie. Ale dziś… dziś chciałabym zatańczyć ten pierwszy taniec sama – dla niego.

Muzyka popłynęła cicho. Zatańczyłam walca sama pośrodku pustego parkietu. Czułam na sobie setki spojrzeń – współczujących, wzruszonych, czasem niezręcznych. Ale ja widziałam tylko jego twarz, jego oczy pełne miłości.

Po tańcu podeszła do mnie ciocia Basia:

– Jesteś silniejsza niż myślisz, Aniu.

Ale ja nie czułam się silna. Czułam się pusta.

Noc była długa. Goście rozjeżdżali się wcześniej niż planowano. Rodzice Michała obwiniali mnie po cichu: „Gdyby nie ten ślub… może by nie jechał tak szybko…”.

Zostałam sama w hotelowym pokoju. Suknia leżała na podłodze jak martwy motyl. Zadzwoniłam do Michała.

– Kocham cię – powiedziałam przez łzy.

– Ja ciebie też… Przepraszam…

Minęły tygodnie. Michał dochodził do siebie powoli, ale coś się zmieniło. Był zamknięty w sobie, unikał rozmów o przyszłości.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na ławce przed blokiem.

– Aniu… Ja nie wiem, czy potrafię jeszcze być tym samym człowiekiem – powiedział cicho.

– Nie musisz być taki sam – odpowiedziałam. – Wystarczy, że będziesz ze mną.

Ale on odsunął się ode mnie.

Rodzina naciskała: „Może to znak? Może los ostrzega was przed czymś gorszym?”.

Przyjaciółki mówiły: „Nie rezygnuj! Walcz o niego!”.

A ja? Ja każdego dnia budziłam się z pytaniem: czy miłość wystarczy?

Dziś mijają trzy miesiące od tamtego dnia. Michał wraca do zdrowia fizycznie, ale psychicznie jest daleko ode mnie. Ja uczę się żyć z nowym rodzajem samotności – tej wśród ludzi.

Czasem patrzę na zdjęcia z tamtego wieczoru: samotny taniec panny młodej na pustym parkiecie. I pytam siebie: czy można budować szczęście na gruzach niespełnionych marzeń? Czy los naprawdę daje nam tylko tyle, ile jesteśmy w stanie unieść?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o miłość za wszelką cenę?