Winny bez winy: Moje życie pod ciężarem oczekiwań mojej matki
– Michał, ile razy mam ci powtarzać, że nie stać nas na twoje fanaberie?! – głos mamy odbijał się echem po ciasnej kuchni, w której pachniało przypalonym mlekiem. Stałem przy stole, ściskając w dłoni ulotkę o kursie grafiki komputerowej. Znowu. Znowu próbowałem przekonać ją, że to nie jest tylko „fanaberia”, ale coś, co może zmienić moje życie.
– Mamo, to nie jest drogie. Poza tym mogę dorabiać po szkole, już rozmawiałem z panem od informatyki…
– Przestań! – przerwała mi ostro. – Twój ojciec też miał wielkie plany, a zostawił nas z długami i kredytem na mieszkanie. Ty przynajmniej mógłbyś pomóc, a nie bujać w obłokach!
Zacisnąłem zęby. Miała rację – ojciec odszedł nagle, zostawiając nas samych, kiedy miałem dwanaście lat. Od tamtej pory mama powtarzała, że wszystko jest na jej głowie. I na mojej. Każda jej łza, każdy rachunek do zapłacenia, każda awaria pralki – wszystko to stawało się moją odpowiedzialnością. Czułem się winny nawet wtedy, gdy nie miałem na to wpływu.
W szkole byłem „tym cichym”, który zawsze odmawia wyjścia do kina czy na pizzę. Koledzy przestali mnie zapraszać, a nauczyciele patrzyli z politowaniem, gdy oddawałem kolejną pracę domową napisaną na pożółkłych kartkach z zeszytu po starszej siostrze mamy. Nie miałem rodzeństwa – tylko ją i jej pretensje.
Wieczorami słyszałem przez cienką ścianę jej rozmowy telefoniczne z babcią:
– On nie rozumie, że muszę go wychować na porządnego człowieka… Nie mogę sobie pozwolić na kolejne rozczarowanie…
Wtedy zaciskałem pięści pod kołdrą i obiecywałem sobie, że kiedyś jej pokażę. Że będę kimś więcej niż tylko „synem po przejściach”.
Ale życie miało inne plany. Po maturze nie dostałem się na wymarzoną Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Mama powiedziała tylko:
– A nie mówiłam? Trzeba było iść do technikum samochodowego jak syn sąsiadki.
Przez kilka miesięcy pracowałem w sklepie spożywczym na kasie. Każdego dnia widziałem w oczach mamy rozczarowanie. Nawet kiedy przynosiłem wypłatę i kładłem ją na stole, ona tylko wzdychała:
– To nawet nie starczy na rachunki…
Czułem się jak cień człowieka. Przestałem marzyć. Przestałem wierzyć, że cokolwiek może się zmienić.
Pewnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Zastałem mamę siedzącą przy stole z listem w ręku. Drżała jej broda.
– Co się stało? – zapytałem ostrożnie.
– Nic… – odpowiedziała, ale widziałem łzy w jej oczach.
Podszedłem bliżej i zobaczyłem logo banku na kopercie.
– Znowu zaległości? – spytałem cicho.
Skinęła głową.
– Przepraszam, Michał… Ja już nie mam siły…
Po raz pierwszy zobaczyłem w niej nie tylko matkę, ale też kobietę – zmęczoną, samotną i przestraszoną.
Tego wieczoru długo rozmawialiśmy. O ojcu, o jej lękach, o moich marzeniach. Po raz pierwszy powiedziała mi, że boi się zostać sama. Że boi się mojej porażki bardziej niż swojej własnej.
– Wiesz… – zaczęła niepewnie – czasem mam wrażenie, że cię duszę tym wszystkim… Ale nie umiem inaczej.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Chciałem ją przytulić, ale między nami było tyle niewypowiedzianych słów.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Zacząłem szukać pracy związanej z grafiką – przez internet, po godzinach. Mama nie komentowała już moich prób, ale też nie wspierała mnie otwarcie. Byliśmy jak dwa samotne statki dryfujące obok siebie.
Kilka miesięcy później dostałem pierwsze zlecenie – projekt plakatu dla lokalnej kawiarni. Przyniosłem mamie wydrukowany plakat i położyłem go na stole.
– To twoje? – zapytała z niedowierzaniem.
– Moje.
Przez chwilę patrzyła na mnie inaczej – jakby widziała mnie po raz pierwszy od lat.
Nie było wielkiego pojednania ani łez szczęścia. Ale tego wieczoru usiedliśmy razem przy herbacie i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Po raz pierwszy od dawna poczułem się lekko.
Dziś wiem, że nigdy nie będę idealnym synem według jej miary. Ale jestem sobą – ze swoimi marzeniami i błędami.
Czasem zastanawiam się: czy można być winny bez winy? Czy kiedykolwiek przestanę czuć ciężar cudzych oczekiwań? Może to pytanie powinien sobie zadać każdy z nas…