Testament, który rozdarł rodzinę: Jak jeden dokument zmienił wszystko

– Nie wierzę… – szepnąłem, patrząc na pożółkłą kartkę papieru, którą właśnie wyciągnąłem z szuflady biurka mamy. W pokoju unosił się zapach jej perfum, a światło wpadające przez firanki tańczyło na starych fotografiach. Testament. Słowo, które do tej pory kojarzyło mi się tylko z filmami i cudzymi dramatami. Teraz stało się moją rzeczywistością.

– Co tam masz, Paweł? – zapytał mój brat Marek, wchodząc do pokoju bez pukania. Jego głos był zmęczony, a oczy czerwone od płaczu. Ostatnie dni po śmierci mamy były dla nas obu jak koszmar na jawie.

– To… to chyba testament mamy – odpowiedziałem drżącym głosem, podając mu dokument. Marek wziął go do ręki i zaczął czytać na głos:

„Cały mój majątek przekazuję mojemu synowi Markowi Nowakowi…”

Zamarłem. Przez chwilę nie mogłem oddychać. Przecież zawsze byliśmy dla niej równie ważni. Zawsze powtarzała: „Jesteście moimi dwoma skrzydłami, bez was nie polecę”.

– To chyba jakiś żart… – wyszeptałem, czując jak łzy napływają mi do oczu.

Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Paweł, ja nic o tym nie wiedziałem. Przysięgam!

Wyszedłem z pokoju, trzaskając drzwiami. W głowie huczały mi pytania: Dlaczego? Co zrobiłem nie tak? Czy mama mnie nie kochała? Przez kolejne dni unikałem Marka. Każde jego słowo brzmiało jak fałszywe zapewnienie. Nawet tata próbował nas pogodzić:

– Chłopcy, wasza mama miała swoje powody… Może powinniście porozmawiać z jej przyjaciółką, panią Haliną?

Nie chciałem słuchać. Czułem się zdradzony przez własną matkę i brata. W pracy byłem nieobecny, a nocami przewracałem się z boku na bok, analizując każdą rozmowę z mamą. Czy coś przeoczyłem? Czy kiedyś ją zawiodłem?

Pewnego wieczoru Marek przyszedł do mnie do mieszkania.

– Paweł, musimy pogadać. Nie mogę tak żyć, jakbyśmy byli wrogami.

Patrzyłem na niego długo, zanim w końcu skinąłem głową.

– Powiedz mi tylko jedno: wiedziałeś o tym?

– Nie! – odpowiedział natychmiast. – Ale rozmawiałem z panią Haliną. Powiedziała mi coś dziwnego…

Usiedliśmy przy kuchennym stole. Marek wyjął z kieszeni starą kopertę.

– Mama zostawiła to u Haliny kilka miesięcy temu. To list do ciebie.

Drżącymi dłońmi otworzyłem kopertę i zacząłem czytać:

„Kochany Pawle,
Wiem, że to co zrobiłam może cię zranić. Ale musisz wiedzieć, że Marek od lat ma poważne długi i problemy finansowe, o których ci nie mówiłam. Bałam się, że jeśli podzielę majątek po równo, wszystko przepadnie przez jego wierzycieli. Ty zawsze byłeś odpowiedzialny i samodzielny. Wierzę, że poradzisz sobie bez mojej pomocy materialnej. Proszę cię tylko o jedno: nie odwracaj się od brata. Jesteście dla siebie wszystkim.
Kocham cię nad życie,
Mama”

Łzy spływały mi po policzkach. Poczułem ulgę i ból jednocześnie. Mama nie wybrała Marka zamiast mnie – próbowała nas ochronić na swój sposób.

Spojrzałem na brata. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?

Marek spuścił głowę. – Wstydziłem się. Bałem się, że mnie znienawidzisz.

Milczeliśmy przez chwilę. Potem wstałem i objąłem go mocno.

– Mama chciała nas ochronić… Ale czy naprawdę można chronić kogoś, raniąc drugiego?

Od tamtej pory zaczęliśmy odbudowywać nasze relacje. Marek zaczął spłacać długi i szukać pomocy u specjalisty. Ja nauczyłem się wybaczać – mamie i sobie.

Czasem patrzę na zdjęcie mamy i pytam w myślach: Czy zrobiłaś dobrze? Czy można kochać dwóch synów tak bardzo, że aż boli? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?