Siostry, czyli cena za brak miłości…
– Magda, znowu zostawiłaś swoje buty na środku korytarza! – głos mamy przeszył ciszę naszego małego mieszkania na warszawskim Bródnie. Siedziałam skulona na kanapie, udając, że czytam książkę, ale tak naprawdę nasłuchiwałam każdego słowa. Magda miała wtedy osiem lat, ja byłam starsza o trzy lata. Odkąd ojciec odszedł, nasz dom stał się polem minowym, a mama – generałem, który nieustannie walczył z niewidzialnym wrogiem.
Mama zawsze powtarzała, że Magda jest jej oczkiem w głowie. Może dlatego, że nazwała ją na cześć swojej ulubionej aktorki, Magdaleny Cieleckiej. Ja dostałam imię po babci – Zofia. Zawsze wydawało mi się, że jestem tą mniej ważną, mniej kochaną. Magda była śliczna, z jasnymi włosami i wielkimi oczami, które potrafiły wywołać u mamy uśmiech nawet w najgorszy dzień. Ja byłam cicha, zamknięta w sobie, zbyt poważna jak na swój wiek.
Ojciec odszedł pewnego listopadowego wieczoru. Pamiętam, jak trzaskały drzwi, jak mama krzyczała za nim, że jest tchórzem, że zostawia nas na pastwę losu. Magda płakała, a ja stałam w kącie i czułam ulgę. Przynajmniej skończą się codzienne kłótnie, wyzwiska, trzaskanie talerzami. Ale nie wiedziałam wtedy, że to dopiero początek naszego piekła.
Mama próbowała być silna. Pracowała na dwa etaty – rano w sklepie spożywczym, wieczorami sprzątała biura. Wracała zmęczona, z podkrążonymi oczami i coraz częściej sięgała po wino. Z czasem jej frustracja zaczęła się wylewać na nas. Najbardziej obrywało się Magdzie, bo była młodsza, bardziej bezbronna. Ja nauczyłam się znikać – zamykałam się w pokoju, udawałam, że uczę się do sprawdzianów.
– Zosiu, dlaczego nie możesz być taka jak Magda? – pytała czasem mama, kiedy miała lepszy dzień. Ale ja wiedziałam, że to tylko pozory. W głębi duszy czułam, że żadna z nas nie jest wystarczająco dobra.
Magda dorastała szybciej niż powinna. Już w podstawówce zaczęła przynosić do domu uwagi za bójki z kolegami. Mama wtedy wpadała w szał.
– Co z ciebie wyrośnie? Chcesz skończyć jak twój ojciec?! – wrzeszczała, a Magda zaciskała pięści i patrzyła na nią z nienawiścią.
Ja próbowałam być niewidzialna. Dobrze się uczyłam, nie sprawiałam problemów. Ale to nie przynosiło mi ulgi. Czułam się jak cień własnej siostry – zawsze w jej cieniu, zawsze mniej ważna.
Pewnego dnia, kiedy miałam szesnaście lat, a Magda trzynaście, mama wróciła do domu wcześniej niż zwykle. Zastała Magdę palącą papierosa na balkonie.
– Ty gówniaro! – krzyknęła i uderzyła ją otwartą dłonią w twarz. Magda nie zapłakała. Spojrzała tylko na mamę z pogardą i wyszła z mieszkania. Nie wróciła przez dwa dni. Mama wtedy piła przez całą noc, a ja siedziałam przy oknie i modliłam się, żeby Magdzie nic się nie stało.
Kiedy wróciła, była brudna, głodna i jeszcze bardziej zamknięta w sobie. Od tamtej pory między nią a mamą zapanowała cisza. Nie rozmawiały ze sobą tygodniami. Ja byłam pośrodku tego wszystkiego – próbowałam łagodzić konflikty, ale nikt mnie nie słuchał.
Z czasem zaczęłyśmy z Magdą oddalać się od siebie. Kiedyś byłyśmy nierozłączne – razem budowałyśmy domki z koców, razem chowałyśmy się przed burzami pod jednym kocem. Teraz każda z nas żyła w swoim świecie. Ja uciekałam w naukę, Magda w towarzystwo starszych chłopaków i imprezy.
Pamiętam dzień, kiedy mama trafiła do szpitala po przedawkowaniu leków nasennych. Lekarze mówili o wyczerpaniu nerwowym. Siedziałyśmy z Magdą na korytarzu i po raz pierwszy od lat rozmawiałyśmy szczerze.
– Myślisz, że to nasza wina? – zapytała cicho Magda.
– Nie wiem… Może trochę… Może po prostu wszyscy jesteśmy zepsuci – odpowiedziałam, czując jak łzy spływają mi po policzkach.
Po powrocie mamy do domu wszystko było inne. Stała się jeszcze bardziej zamknięta w sobie, a my z Magdą już nawet nie próbowałyśmy naprawiać naszej relacji. Każda z nas miała własne życie. Ja dostałam się na studia do Krakowa i wyjechałam jak najdalej od domu. Magda została z mamą – rzuciła szkołę i zaczęła pracować w barze.
Przez lata widywałyśmy się rzadko. Każde święta były dla mnie koszmarem – napięcie wisiało w powietrzu, rozmowy były wymuszone i pełne niedopowiedzeń. Mama coraz bardziej pogrążała się w samotności, a Magda coraz częściej znikała na całe noce.
Dopiero kiedy mama zachorowała na raka, musiałyśmy z Magdą stanąć twarzą w twarz i podjąć wspólną decyzję o jej leczeniu. To był pierwszy raz od lat, kiedy poczułam, że jesteśmy siostrami. Razem płakałyśmy przy łóżku mamy, razem znosiłyśmy jej humory i strach przed śmiercią.
Po śmierci mamy zostałyśmy same – dwie dorosłe kobiety z bagażem żalu i niewypowiedzianych słów. Próbowałyśmy odbudować naszą relację, ale to było trudniejsze niż myślałam. Każda z nas nosiła w sobie blizny z dzieciństwa.
Czasem zastanawiam się, czy gdybyśmy miały więcej miłości w domu, nasze życie potoczyłoby się inaczej. Czy można nauczyć się kochać, jeśli nigdy nie było się kochanym? Czy siostrzana więź wystarczy, by uleczyć stare rany? Może to pytania bez odpowiedzi…