Oddała wszystko siostrze. Czy naprawdę jestem niewidzialna dla własnej matki?
– Nie rozumiesz, Marto! To była moja decyzja i nie zamierzam jej zmieniać! – głos mamy odbijał się echem od obdrapanych ścian naszego mieszkania na Pradze.
Stałam w kuchni, ściskając kubek po herbacie tak mocno, że aż bolały mnie palce. W powietrzu wisiał zapach smażonej cebuli i czegoś jeszcze – czegoś gorzkiego, co nie dawało mi spokoju od tygodni.
– Ale dlaczego, mamo? Przecież to mieszkanie po babci było twoje. Mogłybyśmy je wyremontować, wynająć albo… – urwałam, bo wiedziałam, że ona już podjęła decyzję. Zawsze tak było. Najpierw ciocia Irena, potem długo nic, a na końcu ja.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – Irena bardziej tego potrzebuje. Ty masz dach nad głową, masz pracę. Ona została sama po rozwodzie.
Zacisnęłam usta. Praca… Praca na kasie w Biedronce ledwo pozwala mi opłacić rachunki i kupić leki dla mamy. Dach nad głową? To dwupokojowe mieszkanie, w którym od lat nie było remontu, a sąsiedzi coraz częściej pytają, kiedy się wyprowadzimy, bo podobno „psujemy wizerunek klatki”.
Nie spałam tej nocy. Leżałam na rozkładanej kanapie i słuchałam chrapania mamy zza cienkiej ściany. W głowie kołatały mi się pytania: czy jestem złą córką, bo nie potrafię zaakceptować jej decyzji? Czy naprawdę jestem tak samolubna?
Rano zadzwoniła ciocia Irena. Odbierałam telefon z niechęcią.
– Martusia, kochanie! – jej głos był przesłodzony jak zawsze. – Wpadniesz dziś do mnie? Chciałabym pogadać o remoncie mieszkania po mamie…
Zacisnęłam zęby. – Nie wiem, ciociu. Mam dużo pracy.
– Oj, nie bądź taka obrażona! Twoja mama zrobiła to z serca. Ja bym ci nigdy nie odmówiła pomocy…
Chciałam krzyknąć: „To oddaj mi połowę!” Ale tylko się rozłączyłam.
W pracy byłam jak cień samej siebie. Klienci narzekali na kolejki, kierowniczka patrzyła na mnie krzywo. W przerwie zadzwonił Bartek – mój chłopak od trzech lat.
– Coś ty taka cicha? Znowu kłótnia z matką?
– Oddała mieszkanie cioci Irenie. Bez słowa konsultacji ze mną.
Bartek westchnął. – Może powinnaś się wyprowadzić? Zacząć żyć swoim życiem?
– Gdzie? Za co? Mama jest coraz słabsza, a ja nie zostawię jej samej.
Wieczorem wróciłam do domu i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z listem w ręku. Drżały jej dłonie.
– Co się stało? – zapytałam ostrożnie.
– To od notariusza. Wszystko już przepisane na Irenę…
Patrzyłam na nią długo. W jej oczach widziałam zmęczenie i coś jeszcze – może żal?
– Mamo… czy ty naprawdę tego chcesz?
Zamilkła na chwilę. – Nie wiem, Marto. Może po prostu chciałam mieć święty spokój.
Poczułam łzy pod powiekami. – A ja? Ja się nie liczę?
Nie odpowiedziała.
Przez kolejne dni unikałyśmy rozmów. W domu panowała cisza gęsta jak smoła. Bartek coraz częściej namawiał mnie na wspólne mieszkanie, ale ja czułam się uwięziona między lojalnością wobec mamy a własnym poczuciem krzywdy.
Pewnego wieczoru przyszła ciocia Irena z butelką wina.
– Dziewczyny! Trzeba to uczcić! – rozłożyła ręce jakby była królową życia.
Mama uśmiechnęła się blado, ja tylko patrzyłam w podłogę.
– Martusia, nie bądź taka dumna! Rodzina to rodzina!
Nie wytrzymałam.
– Rodzina? A gdzie byłaś, kiedy mama leżała w szpitalu po udarze? Kiedy ja musiałam brać wolne z pracy i opiekować się nią sama?
Ciocia spochmurniała.
– Nie wiedziałam…
– Nie chciałaś wiedzieć! – krzyknęłam i wybiegłam z mieszkania.
Na klatce schodowej usiadłam na zimnych schodach i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się zdradzona przez wszystkich: przez mamę, przez ciocię, przez los.
Następnego dnia mama przyszła do mnie do pokoju.
– Marto… Przepraszam. Może powinnam była z tobą porozmawiać zanim podjęłam decyzję…
Spojrzałam na nią przez łzy.
– Chciałabym tylko raz poczuć, że jestem dla ciebie ważna.
Przytuliła mnie mocno. Po raz pierwszy od lat poczułam jej ciepło.
Nie wiem, co będzie dalej. Czy powinnam walczyć o swoje prawa? Czy może czas zacząć żyć własnym życiem i zostawić przeszłość za sobą?
Czasem zastanawiam się: czy rodzina naprawdę zawsze wie lepiej? A może czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym?