Nie wpuszczaj samotnej przyjaciółki za próg: głos mojej matki i moja samotność
— Anna, pamiętaj, nigdy nie wpuszczaj samotnej przyjaciółki za próg. — Głos mojej matki rozbrzmiewał w mojej głowie, gdy patrzyłam przez okno na szarą, mokrą Warszawę. Było już po zmroku, a ja kołysałam w ramionach mojego synka, próbując uciszyć jego płacz. Mój mąż, Michał, wracał późno z pracy, a ja czułam się coraz bardziej sama w naszym dwupokojowym mieszkaniu na Pradze.
Kasia zadzwoniła tego wieczoru. — Anka, mogę wpaść? Muszę pogadać, nie wytrzymuję już tej ciszy w domu — powiedziała cicho, prawie szeptem. Zawsze była moją opoką, odkąd się znamy. Przeszłyśmy razem przez liceum, studia, pierwsze miłości i rozczarowania. Ale teraz… teraz coś się zmieniło. Po narodzinach Antosia czułam, jakby między nami wyrósł mur. Kasia była sama, od lat nie miała nikogo na stałe. Ja miałam rodzinę, choć coraz częściej czułam się jak samotna wyspa na oceanie codzienności.
— Jasne, przyjdź — odpowiedziałam, choć w środku poczułam ukłucie niepokoju. Głos mamy wrócił ze zdwojoną siłą. „Samotna kobieta w domu to kłopoty. Zazdrość, plotki, nieszczęście.”
Kasia przyszła z butelką wina i pudełkiem lodów. Usiadłyśmy na kanapie, Antoś spał w swoim łóżeczku. — Wiesz, czasem mam wrażenie, że wszyscy mnie omijają szerokim łukiem — zaczęła Kasia. — W pracy patrzą na mnie jak na dziwadło, bo nie mam dzieci ani męża. Nawet moja matka pyta tylko: „Kiedy kogoś sobie znajdziesz?”
Patrzyłam na nią i nagle poczułam… zazdrość? Nie, to było coś innego. Strach? Przecież to moja najlepsza przyjaciółka! Ale w głowie słyszałam: „Nie wpuszczaj jej za próg. Może zabrać ci szczęście.”
— Kasia, jesteś piękna, mądra… — zaczęłam niepewnie.
— Przestań — przerwała mi ostro. — Ty masz wszystko: męża, dziecko, dom. Ja mam tylko siebie i ciebie. Ale ostatnio nawet ciebie jakby mniej.
Zrobiło mi się głupio. Przecież to prawda. Odkąd urodziłam Antosia, zamknęłam się w sobie. Michał był coraz bardziej nieobecny, a ja coraz częściej myślałam o tym, co by było, gdyby… gdyby to Kasia miała rodzinę, a ja była sama?
Następnego dnia Michał wrócił wcześniej niż zwykle. Zastał nas z Kasią śmiejące się przy stole kuchennym. Spojrzał na nią dziwnie długo.
— Cześć Kasiu — powiedział chłodno.
— Cześć Michał — odpowiedziała z uśmiechem.
Poczułam ukłucie niepokoju. Czy to możliwe, że…? Nie! To przecież niemożliwe! Ale głos matki znów wrócił: „Samotna kobieta zawsze patrzy na cudze szczęście.”
Wieczorem Michał zapytał:
— Czemu ona tak często tu bywa?
— Bo jest moją przyjaciółką — odpowiedziałam zbyt ostro.
— Może powinna znaleźć sobie kogoś…
Nie spałam tej nocy. Myśli krążyły jak szalone: czy Kasia naprawdę mogłaby…? Czy Michał…? Czy ja sama nie prowokuję losu?
Kilka dni później Kasia zadzwoniła znowu.
— Anka, muszę ci coś powiedzieć…
Czułam narastający lęk.
— Co się stało?
— Spotkałam kogoś. Przypadkiem. W kawiarni pod twoim blokiem. Rozmawialiśmy godzinami…
Poczułam ulgę i… żal? Czy naprawdę aż tak bardzo bałam się o swoje szczęście? Czy aż tak bardzo uwierzyłam w przesądy?
Ale to nie był koniec.
Kilka tygodni później zauważyłam, że Michał jest coraz bardziej rozdrażniony. Unikał mnie wzrokiem, wychodził z domu pod byle pretekstem.
— Michał, co się dzieje? — zapytałam pewnego wieczoru.
— Nic — burknął.
Ale wiedziałam, że coś jest nie tak.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu i zobaczyłam ich razem na klatce schodowej. Kasia śmiała się do niego tak lekko i swobodnie, jak nigdy do mnie.
— Co wy tu robicie? — zapytałam zbyt głośno.
— Spotkaliśmy się przypadkiem — odpowiedziała Kasia szybko.
Michał spuścił wzrok.
Wtedy wszystko we mnie pękło.
— Wiedziałam! Wiedziałam! — krzyczałam w środku siebie.
Kasia próbowała mnie uspokoić:
— Anka, przysięgam ci, nic się nie stało! Po prostu rozmawialiśmy!
Ale już jej nie wierzyłam. Głos matki wygrał: „Nie wpuszczaj samotnej przyjaciółki za próg.”
Przestałyśmy się spotykać. Michał zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Ja zostałam sama z dzieckiem i swoimi lękami.
Czasem patrzę na zdjęcia sprzed kilku lat: ja i Kasia na Mazurach, śmiejemy się do łez. Gdzie podziała się ta bliskość? Czy naprawdę jedna stara przestroga mogła zniszczyć wszystko?
Dziś wiem jedno: strach przed samotnością potrafi być silniejszy niż miłość czy przyjaźń. Ale czy warto mu ulegać? Czy naprawdę musimy wierzyć w cudze lęki bardziej niż we własne serce?