„Nie mogę już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku” – historia o teściowej, która zburzyła nasz dom
– Znowu nie posprzątałaś po sobie w kuchni! – głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy zlewie, z dłonią zaciśniętą na kubku, który przed chwilą umyłam. Woda jeszcze kapała z naczyń, a ona już stała za mną, z rękami skrzyżowanymi na piersi i tym swoim spojrzeniem, które zawsze sprawiało, że czułam się jak intruz we własnym domu.
Nie odpowiedziałam. Wiem, że każda próba tłumaczenia się tylko ją rozjusza. Zamiast tego spojrzałam na zegar – 18:03. Za chwilę wróci Tomek z pracy. Może wtedy atmosfera się rozluźni. Może wtedy ona przestanie mnie traktować jak służącą.
Ale to tylko złudzenie. Odkąd po śmierci teścia zamieszkała z nami, nasz dom przestał być naszym azylem. Z dnia na dzień staliśmy się gośćmi w swoim własnym mieszkaniu. Każda decyzja – od tego, co zjemy na obiad, po to, gdzie postawimy kwiaty w salonie – musiała być konsultowana z nią. A jeśli nie była, kończyło się awanturą.
Pamiętam pierwszy wieczór po jej przeprowadzce. Siedzieliśmy z Tomkiem przy stole, próbując rozmawiać o czymś innym niż pogrzeb i testament. Ona weszła do kuchni bez pukania, spojrzała na nas i powiedziała: – Od jutra będę gotować obiady. Nie chcę jeść tych waszych wynalazków.
Tomek tylko skinął głową. Ja poczułam, jak coś we mnie pęka.
Z czasem było coraz gorzej. Każda moja decyzja była kwestionowana. Gdy wracałam zmęczona po pracy i chciałam usiąść z książką, słyszałam: – Może byś się czymś pożytecznym zajęła? Pranie samo się nie zrobi.
Najgorsze były weekendy. Wtedy przychodziła jej siostra, ciotka Jadzia, i razem komentowały wszystko: od mojej fryzury po sposób wychowywania dzieci. – Za moich czasów dzieci nie siedziały tyle przy komputerze – powtarzały zgodnie.
Tomek próbował mnie pocieszać. – Daj jej czas, ona przeżywa żałobę – mówił. Ale ile czasu można dawać? Minął rok, a ja czułam się coraz bardziej obca w swoim własnym domu.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka z matką. Stałam za drzwiami, nie chcąc podsłuchiwać, ale nie mogłam się powstrzymać.
– Tomek, ona mnie nie szanuje – mówiła teściowa. – W moim domu nigdy bym sobie na coś takiego nie pozwoliła.
– Mamo, to jest też dom Kasi… – próbował tłumaczyć mój mąż.
– To ja tu jestem starsza! Powinna okazywać mi więcej szacunku!
Poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy naprawdę nie zasługuję na odrobinę spokoju?
Zaczęłam unikać domu. Zostawałam dłużej w pracy, spotykałam się z koleżankami w kawiarni, chodziłam na długie spacery po parku. Ale przecież nie mogłam uciekać wiecznie.
Któregoś dnia wróciłam wcześniej niż zwykle. W przedpokoju stały walizki. Moje walizki.
– Co to ma znaczyć? – zapytałam z niedowierzaniem.
Teściowa spojrzała na mnie chłodno.
– Skoro ci tu tak źle, może powinnaś się wyprowadzić.
Tomek stał obok niej, blady jak ściana.
– Kasiu… Mama jest zdenerwowana… To tylko chwilowe…
Nie wytrzymałam.
– Chwilowe? Od roku żyję w piekle! Nie mogę już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku!
Wybiegłam z domu i przez godzinę chodziłam bez celu po mieście. Dzwonił Tomek, ale nie odbierałam. W końcu usiadłam na ławce pod blokiem i zaczęłam płakać jak dziecko.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców. Mama przytuliła mnie bez słowa, tata tylko pokiwał głową ze smutkiem.
Przez kolejne dni Tomek dzwonił i pisał wiadomości:
– Kasiu, wróć… Porozmawiajmy…
– Mama przesadziła… Spróbuję to jakoś naprawić…
Ale ja już nie miałam siły walczyć. Czułam się zdradzona przez własnego męża. Przecież obiecywał mi dom pełen miłości i bezpieczeństwa.
Po tygodniu spotkaliśmy się w kawiarni. Tomek był wyraźnie zmęczony i przybity.
– Kocham cię – powiedział cicho. – Ale nie mogę zostawić mamy samej…
– A ja nie mogę żyć pod jednym dachem z kimś, kto mnie nienawidzi – odpowiedziałam równie cicho.
Wróciłam do rodziców i zaczęłam układać życie na nowo. Czasem myślę o Tomku i o tym, co mogło być inaczej. Czy gdyby postawił granice swojej matce wcześniej, wszystko potoczyłoby się inaczej?
Dziś wiem jedno: czasem trzeba wybrać siebie, nawet jeśli oznacza to rozpad rodziny. Bo ile można udawać, że wszystko jest w porządku?
Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla cudzych oczekiwań? Ile jeszcze kobiet będzie milczeć w imię „rodzinnej zgody”?