„Nie masz już matki” – jak jedno zdanie syna zmieniło moje życie na zawsze

– Mamo, jesteś najlepsza na świecie. Zrobię wszystko, żebyś się uśmiechała – powiedział Piotr, mój jedyny syn, patrząc mi prosto w oczy. Był wieczór, siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ja właśnie podałam jego ulubione pierogi z serem. Uśmiechnęłam się przez łzy wzruszenia. Nie wiedziałam jeszcze, że te słowa będą początkiem końca wszystkiego, co znałam.

Dwa tygodnie później Piotr przyjechał z żoną, Martą. Od początku czułam napięcie w powietrzu. Marta była spięta, unikała mojego wzroku. Kiedy zaproponowałam jej herbatę, odpowiedziała chłodno:

– Nie trzeba, dziękuję.

Piotr próbował rozładować atmosferę żartami, ale czułam, że coś jest nie tak. Po obiedzie Marta poprosiła Piotra na bok. Słyszałam ich podniesione głosy zza drzwi:

– Zawsze stawiasz ją na pierwszym miejscu! – syknęła Marta. – Twoja matka jest dla ciebie ważniejsza niż ja!

– Przestań, to nieprawda – próbował tłumaczyć Piotr. – Kocham cię, ale mama jest moją rodziną…

– A ja? Ja nie jestem twoją rodziną? – głos Marty załamał się.

Wrócili do salonu. Marta miała zaczerwienione oczy. Piotr był blady jak ściana.

– Mamo – zaczął niepewnie – musimy trochę ograniczyć kontakty. Marta źle się czuje…

Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.

– Oczywiście… Rozumiem – wyszeptałam.

Ale nie rozumiałam. Przez całe życie byłam dla Piotra wszystkim: opiekunką, powierniczką, przyjaciółką. Po śmierci męża tylko on trzymał mnie przy życiu. Teraz miałam go stracić?

Przez kolejne tygodnie telefon milczał. Piotr nie odbierał moich wiadomości. W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do nich bez zapowiedzi. Otworzyła mi Marta.

– Czego pani chce? – zapytała zimno.

– Chciałam tylko zobaczyć syna…

– Piotr jest zajęty. Proszę nie przychodzić bez zapowiedzi.

Zamknęła drzwi przed moim nosem.

Wróciłam do pustego mieszkania i rozpłakałam się jak dziecko. Przez kolejne dni nie wychodziłam z łóżka. Sąsiadka, pani Zofia, przynosiła mi zupę i próbowała pocieszać:

– Synowa to nie rodzina… Syn wróci, zobaczy pani.

Ale Piotr nie wracał. W końcu zadzwonił:

– Mamo, musisz zrozumieć… Marta jest w ciąży. Bardzo się stresuje…

– To cudownie! – wykrzyknęłam przez łzy. – Pomogę wam ze wszystkim!

– Nie chcemy twojej pomocy – przerwał mi chłodno. – Marta uważa, że za bardzo się wtrącasz.

Zamarłam. Ja? Wtrącam się? Przecież zawsze tylko chciałam dobrze…

Minęły miesiące. Urodziła się Zosia – moja wnuczka, której nie pozwolono mi zobaczyć. Wysyłałam prezenty, kartki na święta, ale wszystko wracało nieotwarte. Czułam się jak duch we własnym życiu.

Pewnego dnia spotkałam Martę na rynku. Pchała wózek z Zosią. Podbiegłam do nich z nadzieją:

– Marto, proszę… Pozwól mi zobaczyć wnuczkę…

Marta spojrzała na mnie z pogardą:

– Nie masz już matki – syknęła przez zaciśnięte zęby do Zosi. – Zapamiętaj to sobie.

Zatoczyłam się jak po ciosie w brzuchu. Ludzie patrzyli na mnie ze współczuciem, ale nikt nie podszedł.

Wieczorem zadzwoniłam do Piotra:

– Synku… Twoja żona powiedziała mi dziś rzeczy straszne…

– Mamo, proszę cię… Nie komplikuj nam życia – odpowiedział zmęczonym głosem i rozłączył się.

Przestałam jeść, spać, wychodzić z domu. Myśli kłębiły mi się w głowie: co zrobiłam źle? Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy powinnam była wcześniej odpuścić?

Któregoś dnia przyszła do mnie siostra, Basia:

– Anka, musisz żyć dla siebie! Piotr jest dorosły! Nie możesz wiecznie być tylko matką!

Ale jak mam być kimś innym? Całe życie byłam tylko matką…

Zaczęłam chodzić na spacery po parku. Obserwowałam młode matki z dziećmi i płakałam po cichu. Zazdrościłam im tej bliskości, której mnie odebrano.

Minął rok. Piotr zadzwonił niespodziewanie:

– Mamo… Marta wyjechała do swojej matki na kilka tygodni… Chciałbym cię zobaczyć.

Serce mi stanęło z radości i strachu jednocześnie.

Kiedy przyszedł, był inny – starszy o dziesięć lat, zmęczony życiem.

– Przepraszam cię za wszystko… – wyszeptał i rozpłakał się jak mały chłopiec.

Przytuliłam go mocno.

– Synku… Ja zawsze będę twoją matką.

Ale wiedziałam już, że nic nie będzie takie samo.

Dziś żyję inaczej. Uczę się być sobą – nie tylko matką, ale też kobietą, przyjaciółką dla samej siebie. Czasem pytam sama siebie: czy można kochać za bardzo? Czy matczyna miłość może być przekleństwem?

A wy? Czy byliście kiedyś zmuszeni wybrać między rodziną a własnym szczęściem?