Nie goliłam nóg na własnym ślubie – historia o odwadze i rodzinnych konfliktach
– Zuzka, błagam cię, zrób coś z tymi nogami! – głos mamy przebił się przez gwar kuchni, gdzie wszyscy szykowali się do mojego ślubu. Stałam przy oknie, patrząc na ogród, gdzie tata rozstawiał krzesła dla gości. W dłoniach ściskałam bukiet białych róż, a w żołądku czułam kamień.
– Mamo, mówiłam już: nie będę się golić. To mój wybór – odpowiedziałam cicho, choć w środku aż kipiałam. Mama spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła obcą osobę. – Zuzanna, co ludzie powiedzą? Twoja babcia chyba zemdleje, jak to zobaczy! – syknęła, zerkając nerwowo na drzwi.
Miałam trzydzieści lat i pierwszy raz w życiu czułam się naprawdę wolna. Przez lata walczyłam z własnym ciałem: z ciemnymi włoskami na nogach, rękach, nawet na twarzy. Od podstawówki byłam wyśmiewana – „małpa”, „włochata Zuzka” – te słowa wciąż dźwięczały mi w uszach. Próbowałam wszystkiego: depilacji woskiem, kremów, maszynek. Skóra bolała, krwawiła, a włoski wrastały jeszcze mocniej.
W liceum zaczęłam nosić długie spodnie nawet w upały. Na basenie zawsze byłam „chora”. Wstydziłam się siebie tak bardzo, że unikałam kontaktów z ludźmi. Nawet mój chłopak, Michał, przez długi czas nie wiedział, jak wyglądam naprawdę. Kiedyś zapytał: – Czemu nigdy nie chodzisz w sukienkach? – Wzruszyłam ramionami i zmieniłam temat.
Dopiero na studiach w Warszawie poznałam ludzi, którzy nie bali się być sobą. Moja przyjaciółka Ola miała piegi na całym ciele i nosiła je z dumą. – To moje gwiazdy! – śmiała się. Zaczęłam się zastanawiać: czemu ja nie mogę zaakceptować siebie?
Pewnego dnia spojrzałam w lustro i zobaczyłam zmęczoną dziewczynę z podrażnioną skórą i łzami w oczach. – Dość – powiedziałam do siebie. – Przestaję się golić. Jeśli ktoś mnie nie zaakceptuje, to jego problem.
Pierwsze tygodnie były trudne. W pracy koleżanki szeptały za moimi plecami. Na ulicy czułam spojrzenia obcych ludzi. Nawet Michał miał problem:
– Serio? Nie możesz chociaż na specjalne okazje?
– Nie mogę. To ja decyduję o swoim ciele.
Z czasem zaczęłam dostawać wiadomości od innych kobiet:
– Zuzka, dzięki tobie odważyłam się pójść na plażę bez golenia nóg!
– Jesteś inspiracją!
Ale rodzina… Rodzina nie mogła tego przełknąć. Mama płakała, tata milczał. Babcia modliła się za moją „zgubioną kobiecość”.
I wtedy nadszedł dzień ślubu.
Wstałam o świcie i przez chwilę zastanawiałam się: może jednak? Może dla świętego spokoju… Ale nie. To miał być mój dzień.
W kościele czułam na sobie wzrok wszystkich gości. Suknia odsłaniała łydki – specjalnie tak wybrałam. Michał uśmiechnął się do mnie szeroko i szepnął:
– Jesteś piękna.
Po ceremonii podeszła do mnie ciotka Basia:
– Zuzanno, nie boisz się, że dzieci będą się z ciebie śmiać?
– Boję się tylko życia w kłamstwie – odpowiedziałam spokojnie.
Wieczorem usiadłam z mamą na tarasie. Milczałyśmy długo.
– Wiesz… – zaczęła cicho – Ja też kiedyś chciałam być inna. Ale bałam się.
– Mamo, ja też się boję. Ale już nie chcę żyć dla innych.
Przytuliła mnie mocno i pierwszy raz od dawna poczułam jej wsparcie.
Dziś minął rok od tamtego dnia. Nadal słyszę komentarze: „feministka”, „zaniedbana”, „dziwaczka”. Ale coraz częściej słyszę też: „odważna”, „prawdziwa”.
Czy warto było? Każdego dnia muszę odpowiadać sobie na to pytanie. Może kiedyś społeczeństwo zaakceptuje różnorodność? Może nasze córki nie będą musiały walczyć o prawo do własnego ciała?
A Ty? Czy miałabyś odwagę być sobą mimo krytyki? Czy warto płacić taką cenę za wolność?