Modlitwa, która trzymała mnie przy życiu: Jak przetrwałam odejście własnej córki
– Ola, proszę cię, odbierz telefon. Błagam cię, córeczko… – mój głos załamał się po raz kolejny tego dnia. Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w wyświetlacz telefonu, który milczał jak zaklęty. Zegar na ścianie wybijał kolejne minuty mojej bezsilności.
Od miesięcy nie mogłam się z nią skontaktować. Odkąd wyszła za Pawła, wszystko się zmieniło. Na początku myślałam, że to tylko naturalny etap – młodzi chcą być sami, budować własny świat. Ale z czasem Ola zaczęła znikać coraz bardziej. Najpierw rzadziej dzwoniła, potem przestała odbierać telefony. W końcu nawet na święta nie przyjechała.
Pamiętam ostatnią rozmowę. Była zimna, zdystansowana. – Mamo, Paweł uważa, że powinniśmy się trochę od was odciąć. Musimy nauczyć się żyć po swojemu. – Jej głos był obcy, jakby mówiła przez nią inna osoba. – Ale Olu, przecież zawsze byliśmy blisko… – próbowałam jeszcze, ale ona tylko westchnęła i rozłączyła się.
Mój mąż, Andrzej, próbował mnie pocieszać. – Daj jej czas. Może Paweł ją przekonał, że tak będzie lepiej? – Ale ja czułam w sercu coś innego. Wiedziałam, że to nie jest jej decyzja. Ola zawsze była wrażliwa, łatwo ulegała wpływom innych. Paweł był typem człowieka, który lubił mieć kontrolę nad wszystkim.
Wieczorami siadałam w pustym salonie i modliłam się. Najpierw szeptem, potem coraz głośniej, aż łzy zalewały mi twarz. – Boże, oddaj mi moją córkę… Nie pozwól jej odejść na zawsze…
Zaczęłam chodzić do kościoła codziennie. Ksiądz Marek zauważył moją rozpacz. – Pani Aniu, czasem trzeba oddać sprawy w ręce Boga. On wie najlepiej, co zrobić. – Ale jak oddać Bogu własne dziecko? Jak pogodzić się z tym, że ktoś inny decyduje o jej życiu?
W domu panowała cisza pełna napięcia. Andrzej zamknął się w sobie. Przestał rozmawiać o Oli, jakby chciał wymazać ją z pamięci. Ja nie umiałam przestać myśleć o niej nawet na chwilę.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Zosia. – Aniu, widziałam Olę w mieście… Wyglądała na smutną. Nie była sama, Paweł szedł obok niej i coś do niej mówił takim tonem… – urwała nagle, widząc łzy w moich oczach.
– Myślisz, że ona jest szczęśliwa? – zapytałam cicho.
– Nie wiem… Ale matka zawsze czuje sercem.
Wieczorem znów uklękłam przy łóżku i zaczęłam się modlić. Tym razem nie prosiłam już o powrót Oli. Prosiłam o siłę dla siebie i dla niej. O to, żeby umiała znaleźć drogę do domu, jeśli kiedyś będzie gotowa.
Mijały kolejne miesiące. Każdy dzień był walką z rozpaczą i nadzieją. Czasem wydawało mi się, że słyszę jej głos na klatce schodowej albo widzę jej sylwetkę za oknem. Ale to były tylko złudzenia.
W Wielkanoc postanowiłam napisać do niej list:
„Olu,
Nie wiem, co się między nami stało. Może popełniłam błędy jako matka. Może za bardzo chciałam cię chronić przed światem. Ale pamiętaj – zawsze będziesz moją córką i zawsze będziesz miała tu dom.
Kocham cię,
Mama”
Nie dostałam odpowiedzi.
Któregoś dnia Andrzej wrócił z pracy i rzucił kluczami na stół.
– Może powinniśmy przestać się łudzić? Może ona już nie wróci?
– Jak możesz tak mówić?! – krzyknęłam przez łzy. – To nasza córka!
– A może właśnie dlatego musimy ją puścić? Żeby mogła sama zdecydować?
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w ciszę domu bez Oli.
Rano poszłam do kościoła wcześniej niż zwykle. Uklękłam przed ołtarzem i poczułam spokój, jakiego dawno nie znałam.
– Boże, jeśli taka jest Twoja wola… daj mi siłę zaakceptować to, co się stało.
Tego dnia zadzwonił telefon.
– Mamo…
Głos Oli był cichy i drżący.
– Olu! Co się dzieje?
– Nie wiem… Chyba popełniłam błąd… Paweł… On…
– Córeczko! Przyjedź do domu! Czekamy na ciebie!
Przyjechała wieczorem. Wbiegła do mieszkania i rzuciła mi się w ramiona.
– Mamo… Przepraszam… Tak bardzo tęskniłam…
Płakałyśmy razem długo.
Ola opowiedziała mi wszystko: o tym jak Paweł manipulował nią, izolował od rodziny i przyjaciół, jak czuła się coraz bardziej samotna i zagubiona. Bała się odejść, bo myślała, że nas zawiodła.
– Nigdy nie przestaliśmy cię kochać – powiedziałam jej wtedy przez łzy.
Dziś Ola mieszka z nami tymczasowo. Odbudowujemy naszą relację krok po kroku. Modlitwa nie sprawiła cudu od razu – ale dała mi siłę przetrwać najtrudniejsze chwile.
Czasem patrzę na Olę i zastanawiam się: ile matek przeżywa podobny ból w ciszy własnych domów? Ile z nas potrafi wybaczyć i przyjąć dziecko z powrotem bez żalu?
Czy naprawdę można nauczyć się ufać na nowo komuś, kto odszedł? Czy modlitwa wystarczy, by uleczyć serce matki?