Mieszkanie po babci – dar czy przekleństwo? Nasza walka o własne życie

– Znowu nie zamknęliście okna w kuchni! – głos mamy rozbrzmiewał w przedpokoju, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć buty. Stała już w drzwiach, z kluczami w ręku, jakby mieszkanie po babci było jej własnością.

Spojrzałam na Kacpra. Mój brat tylko wzruszył ramionami i wrócił do swojego pokoju. Wiedziałam, że to nie jest zwykła uwaga. To był kolejny raz, kiedy mama przyszła bez zapowiedzi, przeszukiwała szafki, sprawdzała lodówkę, komentowała kurz na parapecie. Odkąd babcia zmarła i zostawiła nam swoje dwupokojowe mieszkanie na Pradze, nasze życie zamieniło się w niekończący się egzamin z dorosłości.

– Mamo, prosiłam cię, żebyś dzwoniła przed przyjściem – powiedziałam cicho, próbując nie wybuchnąć.

– To ja wam załatwiłam to mieszkanie! Gdyby nie ja, nie mielibyście gdzie mieszkać! – jej głos był coraz ostrzejszy. – A ty mi będziesz mówić, kiedy mogę wejść?

Zacisnęłam pięści. Babcia rzeczywiście zapisała mieszkanie mnie i Kacprowi, ale mama od początku dawała nam do zrozumienia, że to ona „dopilnowała formalności”, „przekonała babcię”, „załatwiła wszystko u notariusza”. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Wieczorem usiedliśmy z Kacprem w kuchni. On milczał, bawiąc się łyżeczką od herbaty.

– Ile jeszcze tak wytrzymamy? – spytałam.

– Nie wiem. Może powinniśmy zmienić zamki? – rzucił pół żartem, pół serio.

Zamarłam. Myśl była kusząca i przerażająca jednocześnie. Mama miała klucze „na wszelki wypadek”, ale korzystała z nich codziennie. Przychodziła rano, wieczorem, czasem nawet w nocy „sprawdzić czy wszystko w porządku”.

Następnego dnia znalazłam ją w naszym salonie, przeglądającą nasze rachunki.

– Co ty robisz?!

– Sprawdzam, czy płacicie czynsz na czas. Nie chcę potem świecić oczami przed sąsiadami! – odpowiedziała bez cienia skruchy.

– To nasze rachunki! – krzyknęłam. – Mamo, proszę cię…

Wybuchła płaczem. – Poświęciłam wam całe życie! A wy teraz chcecie mnie wyrzucić?

Poczułam się jak potwór. Ale wiedziałam już, że musimy coś zmienić.

Wieczorem Kacper przyszedł do mojego pokoju.

– Zmieniamy zamki. Jutro. Albo zwariujemy.

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głos mamy: „To ja wam załatwiłam to mieszkanie!”

Rano zadzwoniłam do ślusarza. Przyszedł po południu. Siedzieliśmy z Kacprem w kuchni, słuchając dźwięku wiertarki i czując się jak złodzieje we własnym domu.

Wieczorem mama przyszła jak zwykle. Próbowała otworzyć drzwi swoim kluczem. Nic.

Zadzwoniła dzwonkiem raz, drugi, trzeci. Otworzyłam drzwi z bijącym sercem.

– Co się stało z zamkiem?!

– Zmieniliśmy go. Chcemy mieć trochę prywatności.

Patrzyła na mnie przez chwilę jakby mnie nie poznawała.

– To tak mi się odwdzięczacie? Po tym wszystkim?

– Mamo… Potrzebujemy własnego życia. Prosimy cię o szacunek do naszych granic.

Wybiegła z klatki schodowej trzaskając drzwiami tak mocno, że aż echo rozniosło się po całym bloku.

Przez kilka dni nie odbierała telefonów. W domu było cicho jak nigdy dotąd. Z jednej strony czułam ulgę, z drugiej – ogromne poczucie winy.

W końcu przyszła wiadomość: „Chcecie być dorośli? Proszę bardzo. Nie liczcie na moją pomoc.”

Kacper spojrzał na mnie smutno.

– Myślisz, że kiedyś nam wybaczy?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Wiedziałam tylko jedno: pierwszy raz od miesięcy mogłam spokojnie zasnąć we własnym łóżku.

Minęły tygodnie zanim mama znów się odezwała. Przyszła na imieniny Kacpra z ciastem i nowym tonem głosu – chłodnym, ale bez pretensji. Rozmawialiśmy długo o babci, o dzieciństwie, o tym jak trudno jest dorosnąć i pozwolić dzieciom odejść.

Nie było już kontroli ani szantażu. Były za to nowe granice i ostrożna nadzieja na lepszą relację.

Czasem patrzę na klucz do naszego mieszkania i zastanawiam się: czy można odzyskać rodzinę po tym, jak postawiło się jej granice? Czy odwaga do bycia sobą zawsze musi boleć?