„Mamo, lepiej nie przychodź na mój ślub” – Historia matki, której serce rozpadło się na kawałki

– Mamo, lepiej żebyś nie przychodziła na mój ślub.

Głos Michała drżał, ale był stanowczy. Siedziałam na starym fotelu w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W głowie huczało mi tylko jedno pytanie: „Dlaczego?”

– Michał… – zaczęłam cicho, ale on mi przerwał.

– Proszę cię, nie komplikuj. To nie jest dobry moment. Zresztą… Justyna uważa, że tak będzie lepiej dla wszystkich.

Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przecież to mój jedyny syn. Odkąd jego ojciec odszedł, byliśmy tylko we dwoje. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Byłam na każdym przedstawieniu w przedszkolu, na każdym meczu piłkarskim w podstawówce. Kiedy miał gorączkę, nie spałam po nocach. A teraz…

– Michał, czy ja ci coś zrobiłam? – zapytałam łamiącym się głosem.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jego oddech.

– To nie tak, mamo… Po prostu… Justyna uważa, że twoja obecność mogłaby wywołać niepotrzebne napięcia. Wiesz, jak tata zareaguje…

Zacisnęłam powieki. Oczy piekły mnie od łez. Mój były mąż, Andrzej, od lat miał do mnie pretensje o wszystko – o to, że Michał wybrał liceum w innym mieście, o to, że nie zgodziłam się na kolejną pożyczkę na jego biznesy. Ale przecież to nie ja rozbiłam naszą rodzinę.

– Michał… – szepnęłam. – To twój ślub. Twój najważniejszy dzień. Chcesz, żebym go spędziła sama w pustym mieszkaniu?

Nie odpowiedział. Usłyszałam tylko ciche „przepraszam” i sygnał zakończonego połączenia.

Siedziałam tak długo, aż herbata całkiem wystygła. W głowie przewijały mi się obrazy z dzieciństwa Michała: jak pierwszy raz powiedział „mama”, jak uczyłam go jeździć na rowerze, jak płakał po rozstaniu z pierwszą dziewczyną. Czy naprawdę mogłam aż tak zawieść jako matka?

Przez kolejne dni żyłam jak w letargu. Sąsiadka, pani Zosia, zapytała mnie któregoś ranka:

– Pani Aniu, a kiedy ten ślub Michała? Słyszałam, że cała rodzina się zjeżdża!

Uśmiechnęłam się blado i wymamrotałam coś o przeziębieniu. Nie miałam siły tłumaczyć nikomu prawdy.

W dzień ślubu obudziłam się wcześnie. Próbowałam zająć się czymkolwiek – sprzątaniem, gotowaniem – ale wszystko wypadało mi z rąk. W końcu usiadłam przy stole i zaczęłam pisać list do Michała:

„Synku,
Nie wiem, co zrobiłam źle. Może byłam zbyt opiekuńcza? Może za bardzo chciałam cię chronić przed światem? Ale zawsze cię kochałam i zawsze będę kochać. Życzę ci szczęścia z Justyną. Jeśli kiedyś będziesz mnie potrzebował – jestem tutaj.”

Zostawiłam list na stole i wyszłam na spacer po parku. Patrzyłam na młode pary z dziećmi i czułam ukłucie zazdrości. Czy one też kiedyś usłyszą od swoich dzieci takie słowa?

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra, Basia.

– Anka, co ty wyprawiasz? Dlaczego cię nie było na ślubie? Wszyscy pytali!

– Nie byłam zaproszona – odpowiedziałam cicho.

– Michał zwariował! A Justyna… ona zawsze była taka wyniosła. Pamiętasz, jak patrzyła na nas podczas Wigilii? Jakbyśmy byli gorsi!

Poczułam narastającą złość i bezsilność.

– Basia, ja już nie mam siły walczyć o własnego syna.

Przez następne tygodnie Michał się nie odzywał. Czasem widziałam jego zdjęcia na Facebooku – uśmiechnięty z Justyną, w nowym mieszkaniu w Warszawie. Każde zdjęcie bolało jak sztylet.

Pewnego dnia spotkałam Justynę w sklepie spożywczym. Stała przy kasie z koszykiem pełnym zakupów. Zauważyła mnie i przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy.

– Dzień dobry – powiedziałam cicho.

Skinęła głową chłodno.

– Mam nadzieję, że Michał jest szczęśliwy – dodałam.

Wzruszyła ramionami.

– Michał potrzebuje spokoju. Nie chcemy wracać do starych konfliktów.

Poczułam gulę w gardle.

– Ja nigdy nie chciałam konfliktów – wyszeptałam.

Odwróciła się bez słowa i wyszła ze sklepu.

Wróciłam do pustego mieszkania i długo płakałam. Próbowałam analizować każdy szczegół: czy to przez moje kłótnie z Andrzejem? Czy przez to, że byłam samotną matką? Czy przez to, że czasem bywałam zbyt surowa?

Minęły miesiące. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Wysłałam Michałowi kartkę z życzeniami i krótkim listem: „Czekam na ciebie zawsze”. Nie odpisał.

W Wigilię usiadłam sama przy stole. Po raz pierwszy w życiu nie postawiłam dodatkowego talerza dla niespodziewanego gościa – bo wiedziałam, że nikt nie przyjdzie.

Czasem myślę: czy można odbudować rodzinę po takim rozpadzie? Czy matka może przestać kochać swoje dziecko? A może to dziecko czasem musi dorosnąć do przebaczenia?

Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między własnym szczęściem a rodziną? Co byście zrobili na moim miejscu?