„Jedno wnuczę mi wystarczy!” – Historia o tym, jak teściowa rozbiła naszą rodzinę

– Jedno wnuczę mi wystarczy! – głos pani Heleny przeszył ciszę jak nóż. Stałam w kuchni, trzymając w dłoni kubek z herbatą, który nagle wydał mi się zbyt ciężki. Michał, mój mąż, zamarł w progu. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Właśnie powiedzieliśmy jej, że spodziewamy się dziecka. Zamiast radości usłyszałam wyrok.

Nie wiem, czy bardziej bolały mnie te słowa, czy to, jak Michał spuścił wzrok i nie odezwał się ani słowem. W tej jednej chwili poczułam się zupełnie sama. Przypomniałam sobie wszystkie te wieczory, kiedy próbowałam zaskarbić sobie sympatię pani Heleny – przynosiłam jej domowe ciasta, pomagałam w ogrodzie, słuchałam opowieści o jej młodości. Nigdy nie usłyszałam od niej „dziękuję”.

Michał był już po jednym nieudanym małżeństwie. Zostawił wszystko byłej żonie – mieszkanie, samochód, nawet psa. Wrócił do matki z jedną walizką i przez pół roku próbował poskładać swoje życie na nowo. Poznaliśmy się przypadkiem na przystanku autobusowym. Pamiętam jego smutne oczy i nieśmiały uśmiech. Zakochałam się w nim od pierwszego spotkania, choć wiedziałam, że niesie ze sobą bagaż doświadczeń.

Kiedy zamieszkaliśmy razem w wynajętym mieszkaniu na Pradze, myślałam, że najgorsze już za nami. Michał długo nie chciał rozmawiać o dzieciach. Bał się powtórki z przeszłości. Ale kiedy w końcu zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, płakał ze szczęścia.

Niestety, radość nie trwała długo. Pani Helena od początku dawała mi do zrozumienia, że jestem tylko „tą drugą”. Jej wnuczka Zosia – córka Michała z pierwszego małżeństwa – była dla niej całym światem. Każde nasze spotkanie kończyło się porównaniami: „A Zosia to już czyta książki dla dorosłych”, „Zosia nigdy nie sprawiała problemów”, „Zosia jest taka mądra”.

Po tamtej rozmowie w kuchni Michał próbował mnie pocieszać:
– Mama po prostu musi się przyzwyczaić…
– Michał, ona nie chce naszego dziecka! – wybuchłam. – Jak mam czuć się dobrze w tej rodzinie?

Przez kolejne tygodnie unikałam spotkań z teściową. Michał jeździł do niej sam, a ja coraz bardziej zamykałam się w sobie. Czułam się winna – czy to ja jestem problemem? Czy powinnam była wiedzieć, że nigdy nie będę dla niej wystarczająco dobra?

W szóstym miesiącu ciąży trafiłam do szpitala z powodu przedwczesnych skurczów. Michał był przy mnie cały czas. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam go naprawdę przestraszonego.
– Przepraszam cię za wszystko – powiedział cicho pewnej nocy. – Za mamę też.

Po powrocie do domu postanowiłam spróbować jeszcze raz. Zadzwoniłam do pani Heleny i zaprosiłam ją na herbatę.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odpowiedziała chłodno. – Ja już mam wnuczkę.

Łzy napłynęły mi do oczu. Po raz pierwszy poczułam prawdziwą złość.
– Ale to jest też dziecko pani syna! – krzyknęłam przez telefon.
– Michał już raz był ojcem. Nie chcę patrzeć, jak znowu wszystko się rozpada – odpowiedziała i odłożyła słuchawkę.

Zrozumiałam wtedy, że jej chłód to strach. Bała się kolejnej porażki syna, kolejnego rozbitego domu. Ale czy to usprawiedliwiało jej zachowanie wobec mnie i nienarodzonego wnuka?

Poród był trudny i długi. Michał trzymał mnie za rękę przez całą noc. Kiedy w końcu usłyszałam płacz naszego synka, zapomniałam o wszystkim innym. Nazwaliśmy go Janek.

Pani Helena przyszła do szpitala dopiero po tygodniu. Stała w drzwiach sali i patrzyła na mnie z dystansem.
– Mogę go zobaczyć? – zapytała cicho.
Podałam jej Janka z drżącymi rękami. Patrzyła na niego długo, bez słowa.
– Jest podobny do Michała…
To było wszystko, co powiedziała tego dnia.

Po wyjściu ze szpitala próbowałam odbudować relacje dla dobra Janka. Zapraszałam panią Helenę na obiady, wysyłałam zdjęcia wnuka. Odpowiadała zdawkowo albo wcale.

Najgorsze przyszło po roku. Zosia miała urodziny i cała rodzina spotkała się u pani Heleny. Byliśmy tam wszyscy: ja, Michał, Janek i… była żona Michała z nowym partnerem.
– Chciałabym zrobić zdjęcie z moimi wnukami – powiedziała teściowa.
Ustawiła Zosię obok siebie i poprosiła byłą synową o wspólne zdjęcie. Mnie i Janka poprosiła… żebyśmy stanęli z boku.

Wyszłam wtedy na balkon i rozpłakałam się jak dziecko. Michał przyszedł za mną.
– Nie wiem już, co robić – powiedział bezradnie.
– Ja też nie…

Od tamtej pory ograniczyliśmy kontakty do minimum. Skupiliśmy się na sobie i Janku. Czasem widzę panią Helenę na spacerze z Zosią – mijamy się bez słowa.

Często zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy można zmusić kogoś do miłości? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę?

Może ktoś z Was miał podobne doświadczenia? Czy naprawdę rodzina zawsze musi być najważniejsza?