„Cześć, Córko. Przyszedłem do Ciebie Zamieszkać! Zgodnie z Prawem Musisz Mnie Przyjąć” – Historia, Która Rozdarła Moje Serce i Dom
– Cześć, córko. Przyszedłem do ciebie zamieszkać. Zgodnie z prawem musisz mnie przyjąć – powiedział, stojąc w progu mojego mieszkania z dwoma walizkami i miną, która nie zdradzała żadnych emocji.
Zamarłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że to jakiś żart, kiepska prowokacja albo sen, z którego zaraz się obudzę. Ale nie – przed moimi drzwiami stał mój ojciec, którego nie widziałam od ponad dwudziestu lat. Mężczyzna, który zostawił mnie i mamę, kiedy miałam dziesięć lat. Mężczyzna, który przez te wszystkie lata nie zadzwonił nawet na moje urodziny.
– Co ty tu robisz? – wykrztusiłam w końcu, czując jak serce wali mi jak młotem.
– Nie mam gdzie się podziać. Twoja matka nie żyje, a ty jesteś moją jedyną rodziną. Prawo mówi jasno – dzieci mają obowiązek opieki nad rodzicami. Przecież jesteś prawniczką, powinnaś to wiedzieć – odpowiedział spokojnie, jakby rozmawiał o pogodzie.
Wpuściłam go do środka tylko dlatego, że sąsiedzi zaczęli wyglądać przez wizjer. W głowie miałam mętlik: złość, żal, poczucie niesprawiedliwości i… wstyd. Wstyd przed własnym mężem i synem, którzy za chwilę wrócą do domu i zobaczą tego człowieka siedzącego na naszej kanapie.
Kiedy byłam dzieckiem, ojciec często krzyczał na mamę. Pamiętam trzaskanie drzwiami, ciche łzy mamy w kuchni i własne przerażenie, gdy chowałam się pod kołdrą. Po jego odejściu było ciężko – mama pracowała na dwa etaty, żebym mogła mieć nowe buty do szkoły i nie czuła się gorsza od innych dzieci. Nigdy nie narzekała na ojca przy mnie, ale widziałam w jej oczach smutek i zmęczenie.
Ojciec płacił alimenty tylko wtedy, gdy komornik już naprawdę nie miał wyjścia. Nie przysyłał kartek na święta, nie pytał o moje postępy w szkole. Był jak duch – obecny tylko w dokumentach sądowych i moich dziecięcych lękach.
Teraz siedział naprzeciwko mnie i rozglądał się po mieszkaniu z miną inspektora sanitarnego.
– Ładnie tu masz. Syn już chodzi do szkoły? – zapytał nagle.
– Tak – odpowiedziałam chłodno. – Ale nie rozumiem, dlaczego myślisz, że możesz tu zamieszkać.
– Bo jestem twoim ojcem. I nie mam nikogo innego – odparł z nutą pretensji w głosie.
Wrócił mój mąż, Tomek. Zatrzymał się w drzwiach salonu i spojrzał na mnie pytająco. Musiałam mu wszystko wyjaśnić – szybko, szeptem, podczas gdy ojciec rozsiadł się wygodnie na kanapie.
Wieczorem siedzieliśmy z Tomkiem w kuchni.
– Nie możesz go tu zostawić – powiedział cicho. – Przecież on cię zostawił. Nie masz wobec niego żadnego długu.
– Ale prawo mówi inaczej… – szepnęłam bezradnie.
– Prawo prawem, ale to twoje życie! – podniósł głos Tomek.
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, wspominając dzieciństwo: samotne święta, kiedy mama udawała radość; pierwszą komunię bez ojca; maturę, na którą przyszła tylko mama. Próbowałam sobie przypomnieć choć jedno dobre wspomnienie z ojcem – nie znalazłam żadnego.
Następnego dnia zadzwoniłam do ciotki Basi – siostry mamy.
– On chce u mnie zamieszkać! Powiedział, że muszę go przyjąć! – wybuchłam płaczem.
– Nie musisz niczego robić wbrew sobie – powiedziała ciocia stanowczo. – On sam wybrał swoją drogę. Ty masz prawo do szczęścia.
Ale czy naprawdę? Czy mogę tak po prostu wyrzucić go za drzwi? Czy będę wtedy lepsza od niego?
Ojciec przez kolejne dni zachowywał się jakby nigdy nic. Oczekiwał obiadu na stole, komentował moje wychowanie syna („Za dużo czasu przy komputerze!”), krytykował Tomka („Za mało zarabia!”). Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego wieczoru usiedliśmy we trójkę przy stole. Syn patrzył na dziadka z ciekawością i lekkim dystansem.
– Dziadku, dlaczego nie znałem cię wcześniej? – zapytał nagle mój syn Kuba.
Ojciec spojrzał na mnie wymijająco.
– Tak wyszło… Dorośli czasem popełniają błędy – mruknął pod nosem.
Nie wytrzymałam.
– To nie był błąd! To była decyzja! Zostawiłeś nas! Nigdy nie byłeś dla mnie ojcem! – krzyknęłam przez łzy.
Ojciec spuścił wzrok. Przez chwilę wydawało mi się, że zobaczyłam w jego oczach cień żalu… ale może to tylko moje złudzenie?
Po tej rozmowie atmosfera zrobiła się jeszcze cięższa. Ojciec zaczął pić po kryjomu. Znajdowałam puste butelki po wódce za kanapą. Syn zaczął się jąkać ze stresu. Tomek coraz częściej wracał późno z pracy.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam ojca leżącego na podłodze w kuchni. Zasłabł po alkoholu. Zadzwoniłam po karetkę.
W szpitalu lekarz zapytał mnie:
– Czy ktoś z rodziny może się nim zaopiekować po wypisie?
Patrzyłam na ojca przez szybę oddzielającą salę od korytarza. Był taki mały, bezbronny… Ale czy to wystarczy, żeby wybaczyć wszystko?
Po powrocie do domu usiadłam z Tomkiem i Kubą przy stole.
– Co teraz? – zapytał Tomek cicho.
Nie wiedziałam. W głowie miałam tysiące myśli: o obowiązku moralnym, o własnych ranach z dzieciństwa, o tym, jak bardzo boję się powtórzyć błędy rodziców wobec własnego syna.
Dziś siedzę sama w kuchni i patrzę na zdjęcie mamy stojące na parapecie. Zastanawiam się: czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że jest rodziną? Czy bycie córką oznacza zawsze poświęcenie siebie?
A może czasem trzeba postawić granicę i zadbać o własne szczęście? Co wy byście zrobili na moim miejscu?