Złapana na kradzieży: Jak policjant Wojtek odmienił moje życie w najciemniejszym momencie
— Proszę pani, proszę wyjąć wszystko z torby — głos ochroniarza był zimny jak listopadowy wiatr, który przed chwilą smagał mi twarz, kiedy wchodziłam do Biedronki. Stałam przy kasie, a moje ręce drżały tak mocno, że ledwo mogłam rozpiąć zamek torebki. W środku leżały dwie czekolady, paczka makaronu i tania kiełbasa. Wiedziałam, że nie mam pieniędzy, ale dzieci od tygodnia jadły tylko chleb z margaryną.
— Przepraszam… ja… — głos mi się załamał. Widziałam już wzrok kasjerki, pełen pogardy. Ludzie w kolejce zaczęli szeptać. „Patrz, złodziejka…” — usłyszałam za plecami.
Ochroniarz wezwał policję. Czekałam na ławce przy wejściu, z głową spuszczoną nisko. Wtedy wszedł on — młody policjant, może trzydzieści lat, ciemne włosy, poważne spojrzenie. Przedstawił się: — Sierżant Wojciech Nowak. Proszę ze mną.
W drodze na komisariat nie odezwałam się ani słowem. W samochodzie panowała cisza, przerywana tylko szumem deszczu uderzającego o dach. Wojtek spojrzał na mnie w lusterku.
— Ma pani dzieci? — zapytał nagle.
Skinęłam głową. — Dwoje. Siedem i dziewięć lat.
— Mąż?
— Odszedł w zeszłym roku. Zostawił nas z długami.
Nie odpowiedział nic więcej. Na komisariacie spisał zeznania i poprosił mnie do osobnego pokoju.
— Wie pani, że za kradzież grozi mandat albo sprawa w sądzie? — powiedział spokojnie.
Pokiwałam głową, łzy napływały mi do oczu.
— Ale wie pani też, że są inne wyjścia? — dodał ciszej.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Co pan ma na myśli?
— Proszę poczekać tutaj — wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił z reklamówką pełną jedzenia: mleko, jajka, makaron, konserwy. — To od nas z komisariatu. Zrzuciliśmy się z chłopakami. Proszę zabrać to do domu.
Nie mogłam uwierzyć. — Ale… dlaczego pan to robi?
Wojtek wzruszył ramionami. — Każdemu może się powinąć noga. Zwłaszcza przed świętami.
Wróciłam do domu z płaczem i siatką pełną jedzenia. Dzieci rzuciły mi się na szyję, a ja nie wiedziałam, jak im wytłumaczyć, skąd mam te produkty. Przez całą noc nie spałam, myśląc o tym policjancie i jego słowach.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama. — Radka, co się dzieje? Sąsiadka mówiła, że widziała cię z policją!
Zacisnęłam zęby. — Mamo, wszystko w porządku.
— Nie kłam! Od miesięcy nie odbierasz telefonu, dzieci chodzą głodne! Dlaczego nie poprosiłaś o pomoc?
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Wstyd był silniejszy niż głód.
Przez kolejne dni Wojtek dzwonił do mnie kilka razy. Pytał, czy czegoś nie potrzebuję. Raz przyniósł paczkę z Caritasu, innym razem zaprosił mnie na kawę do pobliskiej kawiarni.
— Radka, wiem, że jest ci ciężko — powiedział pewnego dnia. — Ale musisz pozwolić sobie pomóc. Nie jesteś sama.
Zaczęłam szukać pracy. Wojtek pomógł mi napisać CV i wysłać je do kilku sklepów w okolicy. Po dwóch tygodniach zadzwonili z piekarni — przyjęli mnie na pół etatu.
W domu atmosfera powoli się poprawiała. Dzieci znów zaczęły się śmiać. Mama przyjechała na Wigilię pierwszy raz od lat. Siedzieliśmy przy stole: ja, dzieci, mama i… Wojtek.
— Dziękuję ci za wszystko — powiedziałam mu cicho, kiedy dzieci poszły spać.
Uśmiechnął się tylko i położył mi rękę na ramieniu.
Ale nie wszyscy byli tak wyrozumiali. Sąsiedzi szeptali za moimi plecami: „To ta złodziejka”. W sklepie ekspedientka patrzyła na mnie podejrzliwie za każdym razem, gdy płaciłam za zakupy.
Pewnego dnia spotkałam byłą koleżankę ze szkoły podstawowej.
— Radka? Ty tu pracujesz? Słyszałam o tej aferze w Biedronce…
Zacisnęłam pięści i odpowiedziałam: — Tak, pracuję tu i nie wstydzę się tego.
Wieczorami długo rozmawiałam z Wojtkiem o tym, jak łatwo można kogoś ocenić po jednym błędzie.
— Ludzie widzą tylko to, co chcą zobaczyć — mówił. — Ale ty jesteś silniejsza niż myślisz.
Minął rok od tamtego listopadowego wieczoru. Mam stałą pracę w piekarni, dzieci dobrze się uczą, a ja znów potrafię się uśmiechać bez poczucia winy.
Czasem jednak wracam myślami do tamtej nocy i pytam siebie: co by było, gdyby wtedy trafił na mnie ktoś inny niż Wojtek? Czy jedno dobre serce naprawdę może zmienić czyjeś życie?
A wy? Czy wierzycie jeszcze w ludzką dobroć? Czy jedno dobre słowo może uratować kogoś przed upadkiem?