Urodziny, które podzieliły rodzinę – czy warto było spełnić własne marzenie kosztem bliskich?

– Mamo, czy ty naprawdę musiałaś wydawać tyle pieniędzy na tę imprezę? – głos Michała drżał, choć starał się brzmieć spokojnie. Stał w mojej kuchni, oparty o blat, z zaciśniętymi pięściami. Kasia, jego żona, milczała, patrząc gdzieś w bok, jakby ściana była ciekawsza niż nasza rozmowa.

Jeszcze kilka godzin temu śmiałam się z przyjaciółkami przy szampanie, tańczyłam do „Nie płacz Ewka” i czułam się młoda jak nigdy od lat. Dziś, w porannej ciszy po wielkiej imprezie, czułam tylko ciężar spojrzenia mojego syna. W głowie wciąż miałam echo toastów i życzeń, ale serce ściskał żal.

– Michał, to były moje oszczędności – odpowiedziałam cicho. – Przez całe życie odkładałam na coś wyjątkowego. Chciałam mieć choć raz dzień tylko dla siebie.

– Ale my… – Michał przerwał, a potem spojrzał na Kasię. – My liczyliśmy na te pieniądze. Wiesz, że bez nich nie kupimy samochodu. Obiecałaś nam pomóc.

Kasia w końcu się odezwała:
– Pani Deboro, rozumiemy, że to ważny dzień, ale… my naprawdę potrzebujemy tego auta. Przecież wnuczka musi dojeżdżać do przedszkola.

Poczułam się winna. Przez chwilę miałam ochotę przeprosić, cofnąć czas, odwołać wszystko. Ale czy naprawdę powinnam?

Od lat żyłam dla innych. Najpierw dla męża – wiecznie zapracowanego inżyniera, potem dla Michała – jedynaka, którego wychowywałam sama po śmierci męża. Odkładałam każdą złotówkę: na wakacje, na korepetycje, na jego studia w Warszawie. Kiedy się ożenił z Kasią i pojawiła się mała Zosia, znów byłam tą „babcią na zawołanie”.

Ale sześćdziesiątka… To miało być coś mojego. Chciałam poczuć się ważna. Wynajęłam salę w Domu Kultury na Pradze, zamówiłam catering z moimi ulubionymi pierogami i tortem bezowym. Zaprosiłam wszystkich: rodzinę, sąsiadki z bloku, koleżanki z pracy. Było gwarno, radośnie – przez chwilę czułam się jak królowa życia.

A teraz?

– Michał – zaczęłam ostrożnie – przez lata pomagałam wam we wszystkim. Ale czy nie mam prawa raz zrobić czegoś dla siebie?

Michał spuścił głowę.
– Wiem… Ale nie rozumiesz, jak bardzo nam zależało. Kasia już miała upatrzone auto…

Kasia westchnęła:
– Może powinniśmy byli zapytać wcześniej…

W tej chwili zadzwoniła moja siostra Basia.
– Debora! Jak tam po imprezie? Słyszałam od Jadzi, że byłaś gwiazdą parkietu!

Uśmiechnęłam się słabo.
– Było cudownie… Ale teraz mam trochę kłopotów z Michałem.

Basia nie była zdziwiona.
– On zawsze myśli tylko o sobie. Ty masz prawo do szczęścia! Nie daj sobie wmówić winy.

Ale czy rzeczywiście miałam prawo? Czy bycie matką oznacza rezygnację z własnych marzeń?

Wieczorem przyszła Zosia.
– Babciu, a kiedy znów będzie taka fajna zabawa?

Przytuliłam ją mocno.
– Może za dziesięć lat…

Michał i Kasia przez kilka dni unikali mnie. W domu panowała cisza – taka gęsta i ciężka jak powietrze przed burzą. Próbowałam zagadywać ich o codzienność: o przedszkole Zosi, o pracę Kasi w urzędzie miasta, o nowy projekt Michała w firmie informatycznej. Odpowiadali zdawkowo.

W końcu nie wytrzymałam.
– Michał… Nie chcę, żebyśmy się kłócili przez pieniądze. Jeśli musicie kupić samochód teraz, spróbuję jeszcze coś pożyczyć od Basi albo sprzedać biżuterię po mamie…

Michał pokręcił głową.
– Nie chcemy twoich rzeczy ani łaski. Po prostu… czujemy się pominięci. Jakbyś wybrała siebie zamiast rodziny.

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego.
– A czy wy kiedyś wybraliście mnie? – zapytałam cicho.

Zapadła długa cisza.

Kasia podeszła do mnie i ujęła moją dłoń.
– Przepraszamy. Może byliśmy zbyt roszczeniowi… Po prostu baliśmy się, że nie damy rady sami.

Michał westchnął:
– Chciałem ci tylko powiedzieć… Dziękuję za wszystko. I przepraszam za te słowa.

Przytuliłam ich oboje. Łzy same napływały mi do oczu.

Minęło kilka tygodni. Michał i Kasia znaleźli tańszy samochód na raty. Zosia znów przychodzi do mnie na naleśniki w soboty. Ale coś się zmieniło – jakbyśmy wszyscy dojrzeli do rozmowy o własnych potrzebach i granicach.

Czasem patrzę na zdjęcia z tamtej nocy: ja w czerwonej sukience, śmiejąca się z przyjaciółkami, otoczona bliskimi. I pytam siebie: czy warto było? Czy szczęście matki może być równie ważne jak szczęście dzieci?

Może każda rodzina musi przejść przez taki kryzys, żeby nauczyć się rozmawiać o marzeniach bez poczucia winy? Co wy byście zrobili na moim miejscu?