Zostałam sama, a teraz jestem czarnym charakterem w oczach własnego syna

– Naprawdę uważasz, że to wszystko moja wina? – pytam, patrząc na Pawła, mojego dorosłego syna, który właśnie trzaska drzwiami kuchni. W jego oczach widzę gniew i rozczarowanie, których nie potrafię już zliczyć. – Gdybyś wtedy nie wygoniła ojca… – zaczyna, ale urywa, bo wie, że zaraz wybuchnę płaczem.

Nie wygoniłam go. Przysięgam, nie wygoniłam. Ale czy to ma jeszcze znaczenie po tylu latach? Może rzeczywiście powinnam była zrobić coś inaczej. Może powinnam była bardziej walczyć o naszą rodzinę. Ale jak miałam walczyć, kiedy on już dawno przestał się starać?

Marek odszedł, kiedy Paweł miał trzy lata. Pamiętam ten dzień jak przez mgłę – szary poranek, zapach kawy i jego cichy głos: „Nie dam rady, Elka. To nie dla mnie.” Zostawił nas z kredytem na mieszkanie i stertą rachunków. Przez pierwsze tygodnie nie spałam wcale. Siedziałam na podłodze w kuchni i patrzyłam na śpiącego Pawła. Obiecałam sobie wtedy, że zrobię wszystko, by nigdy nie zabrakło mu niczego.

Pracowałam na dwa etaty – rano w szkole jako woźna, wieczorami sprzątałam biura. Czasem wracałam do domu tak zmęczona, że nie miałam siły nawet się rozebrać. Paweł rósł szybko. Był bystry i wrażliwy. Zawsze pytał o tatę. Kłamałam, że tata jest bardzo zajęty pracą za granicą. Nie chciałam, żeby czuł się gorszy od innych dzieci.

Moja mama powtarzała: „Elka, nie możesz go tak oszukiwać.” Ale co miałam powiedzieć? Że ojciec go zostawił? Że wybrał inną kobietę i inne życie? Że nie potrafił być ojcem?

Paweł miał siedem lat, kiedy pierwszy raz zobaczył Marka po rozstaniu. Przyszedł na urodziny z nową partnerką i prezentem – plastikowym samochodzikiem z bazaru. Paweł był zachwycony. Ja patrzyłam na nich z boku i czułam się jak intruz we własnym domu.

– Mamo, dlaczego tata nie mieszka z nami? – zapytał wieczorem.
– Bo czasem dorośli się rozstają – odpowiedziałam wymijająco.
– Ale ja chcę mieć rodzinę jak Wojtek z klasy…

Zacisnęłam zęby i przytuliłam go mocno. Wtedy po raz pierwszy poczułam się winna. Może rzeczywiście to moja wina?

Lata mijały. Paweł dorastał. Był coraz bardziej zamknięty w sobie. W gimnazjum zaczął sprawiać kłopoty – wagary, bójki, pierwsze papierosy. Szkoła wezwała mnie na rozmowę.

– Pani Elżbieto, Paweł potrzebuje ojca – powiedziała wychowawczyni.
– A ja potrzebuję wsparcia – odpowiedziałam z goryczą.

Marek pojawiał się coraz rzadziej. Alimenty przychodziły nieregularnie. Czasem dzwonił do Pawła na święta, czasem zapominał o jego urodzinach. Ja byłam zawsze – na wywiadówkach, przedstawieniach, meczach piłki nożnej.

Kiedy Paweł miał osiemnaście lat, Marek zaprosił go do siebie do Wrocławia. Pojechał tam na weekend i wrócił odmieniony.

– Tata mówi, że to przez ciebie wszystko się rozpadło – rzucił mi w twarz.
– Co?!
– Że byłaś zimna i wiecznie niezadowolona! Że go wypchnęłaś!

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Próbowałam tłumaczyć, ale Paweł już mnie nie słuchał.

Od tamtej pory nasze relacje były coraz gorsze. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem. Czułam się jak wróg we własnym domu.

Przez lata próbowałam odbudować nasze relacje. Zapraszałam go na obiady, proponowałam wspólne wyjazdy nad morze czy w góry. On zawsze miał wymówkę: praca, dziewczyna, studia.

Teraz ma trzydzieści dwa lata i własną rodzinę. Małego synka – mojego wnuka, którego widuję rzadko. Kiedy przyjeżdża do mnie z żoną i dzieckiem, atmosfera jest napięta jak struna.

Ostatnio podczas obiadu znów wybuchła kłótnia.

– Mamo, dlaczego nigdy nie powiedziałaś mi prawdy o tacie?
– Bo chciałam cię chronić…
– Przed czym? Przed tym, że jesteś winna?

Poczułam się tak bezradna jak wtedy, gdy Marek odszedł. Czy naprawdę jestem winna wszystkiemu? Czy mogłam zrobić coś inaczej?

Po obiedzie Paweł wyszedł bez słowa pożegnania. Jego żona spojrzała na mnie ze współczuciem.

– On bardzo pana kocha – powiedziała cicho.
– Wiem… Ale chyba nie potrafię już do niego dotrzeć.

Wieczorem siedziałam sama w kuchni i patrzyłam na stare zdjęcia Pawła z dzieciństwa. Uśmiechnięty chłopiec z kręconymi włosami i wielkimi oczami pełnymi nadziei. Gdzie popełniłam błąd?

Czasem myślę o Marku. O tym, jak łatwo mu było odejść i zostawić mnie z całym ciężarem codzienności. On zaczął nowe życie – nowa żona, nowe dzieci, nowy dom pod Wrocławiem. A ja? Ja zostałam tu, w naszym starym mieszkaniu na warszawskim Bródnie, z pustką i żalem.

Moja siostra Basia mówi: „Elka, musisz mu wybaczyć.” Ale jak wybaczyć komuś, kto nigdy nie przeprosił? Jak wybaczyć sobie?

Czasem spotykam Marka na ulicy – przypadkiem, w sklepie albo na przystanku autobusowym. Zawsze udaje, że mnie nie widzi. A ja udaję silną.

Dziś mam pięćdziesiąt pięć lat i czuję się zmęczona życiem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Pracuję jeszcze jako bibliotekarka w szkole podstawowej. Dzieci lubią mnie za cierpliwość i uśmiech. Ale nikt nie wie, ile kosztuje mnie każdy dzień.

Wieczorami rozmawiam z Bogiem – pytam Go o sens tego wszystkiego. Czy naprawdę byłam złą matką? Czy mogłam zrobić coś inaczej?

Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy można naprawić relację z własnym dzieckiem po tylu latach bólu i niedopowiedzeń? Czy jest jeszcze dla nas szansa? Co wy byście zrobili na moim miejscu?