Nawet nie podziękowałeś – historia o rodzinnych niedopowiedzeniach i samotności

— Nawet nie podziękowałeś! — głos mojej matki przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy stole, w ręku ściskała wilgotną szmatę, którą właśnie z hukiem rzuciła na blat. Jej twarz była czerwona, oczy błyszczały od łez albo gniewu, a może od obu naraz.

— Mamo, no weź, znów zaczynasz! — warknąłem, nawet nie odrywając wzroku od smartfona. Przecież mówiłem, że mam nawał roboty!

— Nawał roboty! — powtórzyła z ironią, ścierając ręką pot z czoła. — Czterdziestka za pas, a zachowujesz się jak gimbus! Radek, błagam, wpadnij do babci. Dzwoniła wczoraj, narzeka, że fatalnie się czuje!

Westchnąłem ciężko. W mojej głowie kłębiły się myśli o nieodebranych mailach, zaległych projektach i wiecznie niezadowolonym szefie. Babcia? Ostatni raz widziałem ją chyba na Wielkanoc. Wtedy też narzekała na zdrowie, a potem śmiała się z własnych żartów i częstowała mnie sernikiem.

— Mamo, przecież wiesz, że mam teraz urwanie głowy. Może w weekend?

— W weekend? — jej głos zadrżał. — W weekend będziesz miał inne wymówki. Zawsze masz inne wymówki.

Zacisnąłem zęby. Znowu to samo. Od lat słyszałem te same pretensje: że nie dzwonię, że nie odwiedzam, że nie interesuję się rodziną. A przecież robiłem wszystko, żeby utrzymać się na powierzchni — praca po godzinach, wieczne delegacje, samotne wieczory z laptopem na kolanach.

Matka patrzyła na mnie długo, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale tylko westchnęła i wyszła z kuchni. Zostałem sam z dźwiękiem powiadomień i ciężarem niewypowiedzianych słów.

Wieczorem zadzwonił telefon. Numer babci wyświetlił się na ekranie. Przez chwilę wahałem się, czy odebrać. W końcu przesunąłem palcem po ekranie.

— Radziu? To ty? — jej głos był cichy i drżący.

— Tak, babciu. Co tam u ciebie?

— Aaa… wiesz… tak sobie. Trochę mi się kręci w głowie. Lekarz mówił, żeby odpoczywać… Ale kto mi zakupy zrobi? Kto mi okno umyje? — zaśmiała się słabo.

Poczułem ukłucie winy. Przecież mogłem pojechać do niej choć na chwilę. Ale zaraz potem pojawiła się myśl: przecież ona zawsze przesadza, zawsze dramatyzuje.

— Babciu, może poproś sąsiadkę? Albo zamów coś przez internet?

— Internet… — westchnęła ciężko. — Ja nawet nie wiem, jak to działa…

Rozmowa urwała się szybko. Obiecałem, że zadzwonię jutro. Oczywiście nie zadzwoniłem.

Następnego dnia matka przyszła do mnie do pracy. Stała pod drzwiami biura z siatką pełną jedzenia i smutnym uśmiechem.

— Przyniosłam ci obiad. Wiem, że nie masz czasu gotować.

Poczułem irytację. Czy naprawdę musiała przychodzić tu i robić mi wstyd przed kolegami?

— Mamo, mówiłem ci już sto razy…

— Wiem, wiem… — przerwała mi cicho. — Ale chciałam ci tylko powiedzieć… Babcia trafiła do szpitala. Zemdlała w domu. Sąsiadka ją znalazła.

Świat zawirował mi przed oczami. Przez chwilę nie mogłem złapać tchu.

— Co… co się stało?

— Lekarze mówią, że to nic poważnego… Ale jest bardzo słaba. Pytała o ciebie.

Nie pamiętam nawet, jak znalazłem się w szpitalu. Pachniało tam środkami dezynfekującymi i starością. Babcia leżała na łóżku pod cienkim kocem, jej twarz była blada jak papier.

— Radziu… przyszedłeś…

Usiadłem obok niej i ścisnąłem jej dłoń. Była zimna i sucha jak pergamin.

— Przepraszam, babciu… — wyszeptałem.

Uśmiechnęła się słabo.

— Nic się nie stało… Wiem, że jesteś zajęty…

Wtedy poczułem coś dziwnego — jakby ktoś rozdarł mi serce na pół. Przypomniałem sobie wszystkie te razy, kiedy mogłem zadzwonić, przyjechać choć na chwilę, zapytać jak się czuje… Ale zawsze miałem ważniejsze sprawy.

Przez kolejne dni odwiedzałem ją codziennie po pracy. Siedzieliśmy razem w milczeniu albo rozmawialiśmy o drobiazgach: o pogodzie, o sąsiadach, o dawnych czasach. Czasem opowiadała mi historie ze swojego dzieciństwa — o wojnie, o tym jak poznała dziadka na zabawie w remizie.

Zacząłem dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widziałem: zmarszczki wokół jej oczu, drżące dłonie, smutek ukryty za uśmiechem.

Pewnego wieczoru matka przyszła do mnie do domu. Usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole i długo milczała.

— Radek… — zaczęła cicho. — Wiem, że życie cię goni. Ale rodzina to nie jest coś oczywistego. Kiedyś nas zabraknie…

Nie odpowiedziałem. Patrzyłem na nią i nagle zobaczyłem w niej nie tylko matkę-zrzędę, ale kobietę zmęczoną życiem, która całe swoje szczęście złożyła w ręce innych.

Babcia wyszła ze szpitala po tygodniu. Była słaba, ale uparcie twierdziła, że wszystko jest w porządku. Odwiedzałem ją regularnie — czasem przynosiłem zakupy, czasem po prostu siedziałem z nią przy herbacie.

Któregoś dnia zapytała mnie:

— Radziu… a ty jesteś szczęśliwy?

Zatkało mnie. Czy byłem szczęśliwy? Praca dawała mi pieniądze i poczucie bezpieczeństwa, ale czy dawała mi radość? Czy miałem kogoś bliskiego poza rodziną?

Nie potrafiłem odpowiedzieć.

Dziś wiem jedno: można mieć wszystko i jednocześnie nie mieć niczego naprawdę ważnego. Można być otoczonym ludźmi i czuć się samotnym jak nigdy wcześniej.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze razy powiem „nie mam czasu” zanim będzie za późno? Ile razy zranię tych, którzy kochają mnie najbardziej?

Czy naprawdę trzeba stracić kogoś bliskiego, żeby zrozumieć ich wartość?