Minuta spóźnienia, obiad stracony: Życie pod zegarem teściowej
– Znowu się spóźniłaś, Magda. – Głos pani Heleny rozciął ciszę kuchni jak nóż. Stałam w progu, z kluczami jeszcze w dłoni, a zegar nad stołem wybił dokładnie 18:01. W powietrzu unosił się zapach schabowego i duszonych ziemniaków, ale wiedziałam już, że dziś nie zjem z nimi kolacji.
– Przepraszam, autobus się spóźnił… – zaczęłam, ale teściowa już odwracała się plecami, zamaszyście zdejmując talerz z mojego miejsca. – W tym domu kolacja jest o osiemnastej. Nie o osiemnastej zero jeden. – Jej słowa były jak zimny prysznic.
Patrzyłam na męża, Pawła, który siedział przy stole z opuszczonym wzrokiem. Nie odezwał się ani słowem. Znowu. W tej chwili poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.
Kiedy przeprowadziliśmy się do pani Heleny po tym, jak Paweł stracił pracę, myślałam, że to tylko na chwilę. Że będziemy sobie pomagać, wspierać się nawzajem. Ale od pierwszego dnia wszystko było podporządkowane jej zasadom. Pobudka o szóstej trzydzieści, śniadanie o siódmej, obiad punkt dwunasta trzydzieści, kolacja o osiemnastej. Jeśli nie zdążyłam – trudno. Jedzenie znikało z mojego talerza szybciej niż mogłam zdjąć buty.
Z czasem zaczęłam czuć się jak intruz we własnym życiu. Każdy mój ruch był obserwowany i oceniany. – Magda, dlaczego nie ścieliłaś łóżka zaraz po wstaniu? – pytała teściowa z wyrzutem. – Magda, pranie powinno być rozwieszone przed ósmą! – wyliczała kolejne przewinienia.
Pewnego wieczoru, kiedy siedziałam na łóżku w naszym małym pokoju i słyszałam zza ściany śmiech Pawła i jego matki przy telewizorze, poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę jestem aż tak beznadziejna? Czy nie zasługuję na odrobinę zrozumienia?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Pawłem.
– Paweł, ja tak dłużej nie mogę… Czuję się tu jak obca. Twoja mama traktuje mnie jak dziecko albo służącą.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Magda, ona po prostu taka jest. Musisz się przyzwyczaić. To jej dom.
– Ale to też nasz dom! – wybuchłam. – Przecież tu mieszkamy! Chciałabym mieć choć trochę swobody…
Westchnął ciężko i wyszedł z pokoju bez słowa. Zostałam sama ze swoim żalem i poczuciem winy.
Każdy dzień był walką o przetrwanie. Rano budziłam się z lękiem: czy dziś znowu zrobię coś nie tak? Czy znowu usłyszę kąśliwy komentarz? Nawet drobiazgi urastały do rangi tragedii – źle ułożone sztućce, za mało soli w zupie, za długo otwarte okno.
Najgorsze były weekendy. Wtedy pani Helena organizowała rodzinne obiady i zapraszała swoją siostrę oraz kuzynkę. Siedziałam przy stole jak na egzaminie, słuchając opowieści o tym, jak to „za jej czasów” wszystko było lepsze: dzieci grzeczniejsze, żony bardziej posłuszne, a dom zawsze lśnił czystością.
– Magda, a ty kiedy planujesz dziecko? – pytała ciotka Zosia z uśmiechem pełnym fałszywej troski.
– Na razie nie myślimy… – próbowałam odpowiedzieć spokojnie.
– Bo wiesz, zegar biologiczny tyka! – dorzucała teściowa z przekąsem.
Czułam się coraz mniejsza i coraz bardziej niewidzialna. Nawet Paweł zaczął unikać rozmów ze mną. Wracał późno z dorywczej pracy i od razu zamykał się w swoim świecie.
Pewnego dnia wróciłam do domu kilka minut po osiemnastej. Było ciemno i zimno, a ja marzyłam tylko o gorącym posiłku i chwili spokoju. W kuchni czekała na mnie kartka: „Kolacja była o 18:00. Następnym razem postaraj się być punktualnie.” Talerz był pusty.
Usiadłam przy stole i rozpłakałam się jak dziecko. Wtedy weszła pani Helena.
– Magda, co ty wyprawiasz? Przecież mówiłam…
– Dość! – krzyknęłam przez łzy. – Mam już dość tego wszystkiego! Nie jestem twoją córką ani żołnierzem! Chcę normalnie żyć!
Teściowa patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś innego niż chłód – może cień zdziwienia albo nawet współczucia?
– To mój dom i moje zasady – powiedziała cicho. – Ale może rzeczywiście… trochę przesadziłam?
Nie odpowiedziałam. Wyszłam do swojego pokoju i długo nie mogłam zasnąć.
Następnego dnia Paweł przyszedł do mnie rano.
– Magda… Może powinniśmy poszukać czegoś swojego? Nawet jeśli będzie ciasno i skromnie…
Spojrzałam na niego ze łzami w oczach i pierwszy raz od miesięcy poczułam nadzieję.
Dziś mieszkamy już sami w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Nie jest idealnie – czasem brakuje nam pieniędzy, czasem kłócimy się o drobiazgi. Ale przynajmniej mamy siebie i własny czas.
Często wracam myślami do tamtych dni pod zegarem pani Heleny. Czy naprawdę musiałam przejść przez to wszystko, żeby nauczyć się walczyć o siebie? Czy rodzina to tylko wspólne zasady i tradycje, czy może przede wszystkim wzajemny szacunek i wolność? Może każdy musi kiedyś postawić granicę – nawet jeśli kosztuje to więcej odwagi niż nam się wydaje.