Miłość na przekór wszystkiemu: Ślub pod znakiem próby
– Magda, nie możesz tego zrobić! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała oparta o blat, z zaciśniętymi pięściami, a jej oczy błyszczały gniewem i strachem.
Zamarłam. W dłoniach ściskałam zaproszenie ślubne, które właśnie pokazałam rodzicom. Wzór był prosty – białe lilie, nasze imiona: Magdalena Nowak i Paweł Zieliński, data: 17 sierpnia. Miałam nadzieję, że choć przez chwilę zobaczę w ich oczach radość. Zamiast tego poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś zakazanym.
– Mamo… – zaczęłam cicho, ale tata wszedł mi w słowo.
– Magda, czy ty naprawdę myślisz, że Paweł chce się z tobą żenić? Taką… – zawahał się, szukając słowa – …jaką jesteś teraz?
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Od wypadku minęły dwa lata. Dwa lata od dnia, kiedy wracając z uczelni, samochód wpadł w poślizg na oblodzonej szosie pod Olsztynem. Dwa lata od chwili, gdy lekarz powiedział mi, że już nigdy nie stanę na własnych nogach.
Przez pierwsze miesiące nie chciałam żyć. Leżałam w szpitalu i patrzyłam w sufit. Mama płakała po kątach, tata milczał. Przyjaciele zniknęli. Został tylko Paweł – chłopak z sąsiedztwa, który kiedyś pomagał mi nosić zakupy. Przychodził codziennie, przynosił książki, opowiadał głupie żarty. Pewnego dnia przyniósł mi białą różę i powiedział: „Magda, nie musisz być silna dla nikogo. Ale ja chcę być przy tobie”.
Wtedy pierwszy raz się uśmiechnęłam.
Ale rodzice nigdy nie pogodzili się z tym, co się stało. Mama powtarzała: „Jesteś młoda, musisz walczyć o zdrowie”. Tata coraz częściej znikał w pracy. Gdy powiedziałam im o zaręczynach z Pawłem, patrzyli na mnie jak na wariatkę.
– On cię zostawi – syknęła mama. – Każdy facet by uciekł.
– Nie rozumiesz! – krzyknęłam. – On mnie kocha! Ja też go kocham!
Wybiegłam z kuchni, zostawiając za sobą ciszę cięższą niż kiedykolwiek.
Wieczorem Paweł znalazł mnie na ławce przed blokiem. Siedziałam w wózku i patrzyłam w ciemność.
– Co się stało? – zapytał cicho.
– Oni nigdy tego nie zaakceptują – wyszeptałam. – Nigdy nie będę dla nich wystarczająco dobra. Nawet dla siebie nie jestem.
Paweł uklęknął przy mnie i ujął moją dłoń.
– Magda, ja nie chcę życia bez ciebie. Nawet jeśli twoi rodzice nigdy mnie nie polubią. Nawet jeśli będziemy musieli wszystko zaczynać od nowa.
Przytuliłam go mocno. Wtedy pierwszy raz uwierzyłam, że mogę być szczęśliwa.
Przygotowania do ślubu były jak pole bitwy. Mama odmawiała pomocy przy wyborze sukni („Po co ci suknia? Przecież i tak siedzisz”), tata milczał. Tylko moja młodsza siostra Ola była po mojej stronie.
– Magda, wyglądasz jak księżniczka – powiedziała, gdy przymierzałyśmy suknię w małym salonie w centrum Olsztyna.
Wybrałam prostą suknię z koronką i długim welonem. Kiedy spojrzałam w lustro, zobaczyłam siebie sprzed wypadku – uśmiechniętą, pełną życia dziewczynę.
Dzień ślubu nadszedł szybciej niż myślałam. Wynajęliśmy mały pensjonat nad jeziorem na Mazurach. Było cicho, tylko szum trzcin i zapach sosen. Ola pomagała mi z makijażem.
– Boisz się? – zapytała.
– Bardziej niż kiedykolwiek – przyznałam szczerze.
– Dasz radę – uśmiechnęła się. – Jesteś najdzielniejszą osobą, jaką znam.
Gdy wyjechałam na taras pensjonatu, zobaczyłam Pawła czekającego przy brzegu jeziora. Mój wózek był przystrojony białymi liliami i zielonymi gałązkami. Goście stali w półkolu; rodzice Pawła płakali ze wzruszenia. Moi rodzice… stali z boku, sztywno wyprostowani.
Ksiądz mówił coś o miłości silniejszej niż przeciwności losu. Patrzyłam Pawłowi w oczy i widziałam w nich wszystko: nadzieję, strach, radość i czułość.
Kiedy padły słowa „Czy bierzesz tę kobietę…”, Paweł ścisnął moją dłoń tak mocno, że aż zabolało.
– Biorę – powiedział pewnym głosem.
A potem ja:
– Biorę.
Goście bili brawo, Ola płakała ze szczęścia. Mama odwróciła wzrok; tata miał łzy w oczach.
Wieczorem siedzieliśmy z Pawłem na pomoście. Jezioro było gładkie jak lustro; słońce zachodziło powoli za linią lasu.
– Myślisz, że kiedyś twoi rodzice zaakceptują nas? – zapytał cicho Paweł.
Westchnęłam ciężko.
– Nie wiem… Ale wiem jedno: nie chcę już żyć dla nich. Chcę żyć dla siebie. I dla ciebie.
Objął mnie mocno i przez chwilę świat wydawał się idealny.
Minęły miesiące. Zaczęliśmy nowe życie w małym mieszkaniu na obrzeżach Olsztyna. Było ciężko – codzienność na wózku to walka o każdy szczegół: podjazd do sklepu, schody bez windy, spojrzenia ludzi na ulicy. Czasem miałam dość wszystkiego; czasem płakałam po nocach z bezsilności.
Pewnego dnia zadzwoniła mama:
– Magda… mogę przyjechać?
Przyjechała z ciastem drożdżowym i łzami w oczach.
– Przepraszam – wyszeptała. – Bałam się o ciebie tak bardzo, że zapomniałam ci ufać.
Przytuliłyśmy się długo; pierwszy raz od lat poczułam jej ciepło bez lęku i żalu.
Tata przyszedł kilka tygodni później. Przyniósł narzędzia i zamontował poręcz przy wannie.
– Chciałem pomóc… jeśli pozwolisz – mruknął speszony.
Patrzyłam na niego przez łzy i wiedziałam już: czasem trzeba przejść przez piekło, żeby odnaleźć siebie i tych, których kochamy.
Dziś siedzę na balkonie naszego mieszkania i patrzę na zachód słońca nad Olsztynem. Paweł czyta gazetę obok mnie; Ola dzwoni z nowinami o swoim narzeczonym; mama piecze szarlotkę na niedzielny obiad rodzinny.
Czasem pytam siebie: czy gdybym mogła cofnąć czas i uniknąć tamtego wypadku… zrobiłabym to? Czy wtedy umiałabym kochać tak mocno? Czy umiałabym wybaczać?
A wy… czy potrafilibyście pokochać życie na nowo po wszystkim? Co dla was znaczy prawdziwa siła?