Między miłością a samotnością – historia matki, która straciła wszystko, by odnaleźć siebie
— Gdybyś miała choć odrobinę sumości, umyłabyś raz za sobą naczynia! — powiedziałam jej z goryczą, patrząc na stertę brudnych talerzy w zlewie. W kuchni pachniało jeszcze obiadem, który sama ugotowałam. Stała naprzeciwko mnie, z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jej wzrok był zimny jak lód. Marta, żona mojego syna. Moja synowa.
Nie wiem, co mnie bardziej bolało — jej obojętność czy to, że Pawełek, mój jedyny syn, patrzył na nas z korytarza i nie powiedział ani słowa. W końcu to on powinien wiedzieć, ile poświęciłam dla niego przez te wszystkie lata. Ale on tylko westchnął ciężko i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z moim wstydem i gniewem.
Miałam zaledwie 22 lata, kiedy mój mąż nas zostawił. Na ręce — dwuletni synek. Pawełek. Widzicie, ciążyły mu obowiązki rodzinne — musiał pracować, zarabiać, myśleć nie tylko o sobie. A on chciał czegoś innego: łatwego życia, wolności, imprez do rana. Pewnego dnia po prostu spakował walizkę i wyszedł. Zostałam sama w naszym małym mieszkaniu na Pradze, z dzieckiem na rękach i długami po jego nieudanych interesach.
Przez lata robiłam wszystko, żeby Pawełkowi niczego nie brakowało. Pracowałam na dwa etaty — rano w sklepie spożywczym, wieczorami sprzątałam biura. Często wracałam do domu tak zmęczona, że zasypiałam w ubraniu na kanapie. Ale on zawsze miał czyste ubrania do szkoły, kanapki na drugie śniadanie i ciepły obiad. Nigdy nie narzekałam. Nawet kiedy sąsiadki szeptały za moimi plecami: „Taka młoda wdowa… ciekawe, czy sobie poradzi”.
Pawełek rósł na spokojnego chłopca. Był moją dumą i radością. Kiedy dostał się na politechnikę, płakałam ze szczęścia. Byłam pewna, że teraz już wszystko się ułoży. Że moje poświęcenie miało sens.
A potem poznał Martę. Dziewczynę z dobrego domu pod Warszawą. Jej rodzice mieli firmę budowlaną i dom z ogrodem. Marta była ładna, pewna siebie i… wymagająca. Od początku czułam, że nie pasuję do jej świata. Ale starałam się — naprawdę się starałam! Zapraszałam ją na obiady, kupowałam jej ulubione ciasta z cukierni na rogu. Udawałam nawet, że nie przeszkadza mi jej sposób bycia — taki chłodny, zdystansowany.
Kiedy Pawełek powiedział mi, że się pobierają i zamieszkają u mnie „na chwilę”, byłam szczęśliwa. Myślałam: „Będziemy razem, będę mogła im pomóc”. Ale ta „chwila” przeciągała się miesiącami. Marta coraz częściej narzekała na ciasnotę w mieszkaniu i brak prywatności. Zaczęła zostawiać po sobie bałagan w kuchni i łazience. Udawałam, że tego nie widzę — do czasu.
Tamtego dnia byłam wyjątkowo zmęczona po pracy. Weszłam do kuchni i zobaczyłam stertę brudnych naczyń po śniadaniu i obiedzie. Marta siedziała przy stole z telefonem w ręku i nawet nie spojrzała w moją stronę.
— Czy mogłabyś czasem umyć po sobie naczynia? — zapytałam najspokojniej jak umiałam.
Wzruszyła ramionami.
— Przecież zaraz Pawełek to zrobi.
Poczułam, jak we mnie coś pęka.
— Gdybyś miała choć odrobinę sumości, umyłabyś raz za sobą naczynia! — wybuchłam.
Wtedy wszedł Pawełek.
— Mamo! — krzyknął — Przestań! Dlaczego zawsze musisz się czepiać Marty? Czy ty naprawdę nie widzisz, że niszczysz moją rodzinę?
Zamarłam. „Niszczę jego rodzinę”? Ja? Ja, która przez całe życie robiłam wszystko dla niego? Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
Marta spojrzała na mnie z triumfem w oczach i wyszła z kuchni bez słowa. Pawełek został ze mną sam na sam.
— Synku… — zaczęłam cicho — Ja tylko chciałam…
— Mamo, daj nam żyć po swojemu — przerwał mi ostro — Nie jesteśmy już dziećmi.
Nie odpowiedziałam nic. Wyszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Siedziałam na łóżku i płakałam długo w poduszkę. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim: o latach samotności, o pracy ponad siły, o tym jednym zdaniu syna.
Następnego dnia Pawełek i Marta wyprowadzili się do jej rodziców pod Warszawą. Nie pożegnali się nawet ze mną porządnie — tylko krótkie „do widzenia” rzucone przez ramię.
Przez kilka tygodni nie odbierali moich telefonów. Czułam się jak intruz we własnym życiu. Sąsiadki pytały: „Co się stało? Dlaczego Pawełek już tu nie mieszka?” Nie miałam siły odpowiadać.
W końcu zadzwonił.
— Mamo… — jego głos był obcy — Daj nam trochę czasu. Marta jest w ciąży. Chcemy spokoju.
Z jednej strony poczułam ulgę — będę babcią! Z drugiej strony wiedziałam już, że nigdy nie będziemy rodziną taką jak dawniej.
Dziś mieszkam sama w tym samym mieszkaniu na Pradze. Czasem odwiedzają mnie sąsiadki albo kuzynka z Mokotowa. Pawełek dzwoni raz na miesiąc; Marta nigdy nie podaje mi telefonu do wnuczki.
Często wracam myślami do tamtej sceny w kuchni: czy naprawdę przesadziłam? Czy powinnam była milczeć? Czy można być dobrą matką, jeśli własny syn odwraca się od ciebie?
Może czasem lepiej odpuścić dumę dla świętego spokoju… Ale czy wtedy jeszcze byłabym sobą?