Łzy na ekranie: Gdy własne dziecko zapomina o matce

– Mamo, możesz mi przelać pięćset złotych? – słyszę w słuchawce głos Julii, mojej córki. W tle gra jakaś muzyka, śmiechy, gwar. Nie pyta, jak się czuję. Nie mówi, że tęskni. Tylko pieniądze. Zawsze tylko pieniądze.

Siedzę przy kuchennym stole w naszym małym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Przede mną stygnie kawa, za oknem szary, deszczowy wieczór. W mieszkaniu panuje cisza, którą przerywa jedynie jednostajne buczenie lodówki. Kiedyś o tej porze piekłyśmy razem ciasto, Julia opowiadała mi o szkole, śmiałyśmy się do łez. Teraz ciszę przerywa tylko telefon – i zawsze z tym samym pytaniem.

– Oczywiście, kochanie – odpowiadam cicho, starając się ukryć rozczarowanie. – Wszystko w porządku? Dawno nie rozmawiałyśmy…

– Tak, wszystko okej. Spieszę się, oddzwonię później! – rzuca szybko i rozłącza się.

Zostaję sama z telefonem i pustą filiżanką. Serce ściska mi żal. Gdzie popełniłam błąd? Dlaczego stałam się dla własnej córki tylko bankomatem?

Julia zawsze była bystra i wrażliwa. Po rozwodzie z jej ojcem starałam się dać jej wszystko: korepetycje z angielskiego, nowe ubrania, wyjazdy na obozy. Może dawałam za dużo? A może za mało?

Tydzień temu spotkałam w sklepie panią Krystynę z sąsiedztwa. – Mój syn też dzwoni tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje – westchnęła. Wtedy myślałam, że u nas jest inaczej. Teraz już nie jestem tego pewna.

Wieczorem próbuję zadzwonić do Julii. Długo nie odbiera.

– Cześć mamo! Nie mogę teraz rozmawiać, jestem w akademiku, szykujemy się na imprezę.

– Chciałam tylko usłyszeć twój głos… Tęsknię za tobą.

– U mnie wszystko dobrze – odpowiada szybko. – Zadzwonię jutro!

Rozłącza się. Łzy same płyną mi po policzkach. Ekran telefonu gaśnie, zostawiając mnie w ciemności.

Następnego dnia dostaję krótką wiadomość: „Dzięki za przelew! Buziaki.” Tyle. Nic więcej.

W pracy nie mogę się skupić. Wszyscy rozmawiają o weekendowych planach, a ja myślę tylko o tym, czy Julia kiedyś zadzwoni ot tak – bez powodu, nie prosząc o nic.

Wracając do domu, wstępuję do osiedlowego sklepiku. Pani Teresa zza lady pyta: – Jak tam córka?

– Dobrze – kłamię z uśmiechem. – Dużo się uczy.

W domu wyciągam stare zdjęcia. Julia miała wtedy siedem lat, razem zdobywałyśmy Ślężę. Powiedziała wtedy: „Mamo, jesteś moją najlepszą przyjaciółką!” Teraz czuję się dla niej jak obca.

Wieczorem próbuję jeszcze raz:

– Julia, możemy chwilę porozmawiać? Brakuje mi naszych rozmów…

– Mamo, naprawdę nie mam teraz czasu! Pogadamy w weekend!

Weekend mija bez żadnego kontaktu.

Pewnego wieczoru niespodziewanie dzwoni domofon. To pani Zofia z naprzeciwka.

– Wszystko w porządku? Wyglądasz na bardzo smutną ostatnio.

Opowiadam jej wszystko: o pustych rozmowach, krótkich wiadomościach i ciągłych prośbach o pieniądze.

– Moja córka też taka była dwadzieścia lat temu – mówi cicho pani Zofia. – Potrzebowała czasu, żeby wrócić do mnie naprawdę. Ale nie pozwól się całkiem zepchnąć na margines.

Tej nocy długo nie mogę zasnąć. Może rzeczywiście trzeba czasu? A może to ja powinnam coś zmienić?

Rano Julia pisze: „Mamo, pomożesz mi napisać referat?”

Po raz pierwszy odmawiam: „Przepraszam kochanie, dziś muszę zostać dłużej w pracy.”

Nie odpisuje od razu. Wieczorem jednak dzwoni.

– Mamo… jesteś na mnie zła?

– Nie jestem zła – mówię szczerze – ale chciałabym, żebyś czasem zadzwoniła nie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujesz.

Po drugiej stronie zapada cisza.

– Przepraszam… Po prostu tyle się dzieje… Czasem nie wiem nawet, jak z tobą rozmawiać… Boję się, że cię zawiodłam.

Płaczę.

– Kochanie… zawsze będziesz dla mnie najważniejsza. Nie musisz być idealna. Chcę tylko wiedzieć, co u ciebie…

Tego wieczoru po raz pierwszy od dawna rozmawiamy naprawdę szczerze. Nawet trochę się śmiejemy. To nie rozwiązuje wszystkich problemów – ale może to pierwszy krok do odbudowania naszej więzi.

Siedzę teraz przy tym samym kuchennym stole i myślę: ilu rodziców w Polsce czuje to samo? Ilu płacze po krótkiej wiadomości od dziecka? Czy można jeszcze odzyskać bliskość z kimś, kogo tak bardzo się kocha?